Debata przedwyborcza w TVP nie wnosi już nic nowego - zastąpiły ją media społecznościowe (opinie)
Wtorkową debatę wyborczą zorganizowaną przez Telewizję Polską oglądało prawie 2 mln widzów. Komitety wyborcze nie wystawiły do niej jednak swoich liderów. Zdaniem ekspertów od marketingu politycznego stało się tak m.in. dlatego, że obecnie telewizyjne debaty nie wnoszą żadnej nowej jakości i nie trzeba je oglądać, aby śledzić pojedynki polityków. Tę rolę przejęły media społecznościowe.
Debata wyborcza w Telewizji Polskiej odbyła się we wtorek, 1 października o godz. 20.10. Stosowne porozumienie w tej sprawie podpisali w poniedziałek przedstawiciele wszystkich pięciu zarejestrowanych komitetów wyborczych.
Transmisję debaty można było śledzić w TVP1, TVP Info, TVP Polonia, a także w TV Republika. Łączna widownia debaty na antenie wszystkich stacji wyniosła 1,94 mln osób, co przełożyło się na 12,63 proc. udziału w rynku telewizyjnym wśród wszystkich widzów, 7,39 proc. w grupie komercyjnej 16-49 oraz 8,49 proc. w grupie 16-59 - wynika z danych Nielsen Audience Measurement, opracowanych przez portal Wirtualnemedia.pl.
Najwięcej - 1,20 mln - widzów transmisję oglądało w TVP1. W TVP Info relacja zgromadziła 727 tys. oglądających, w TVP Polonia - 12 tys., a w TV Republika - 2 tys.
TVP1 w trakcie nadawania debaty wyborczej zajęła trzecie miejsce w rynku telewizyjnym wśród tzw. „wielkiej czwórki”. Zdecydowanym liderem w tym czasie była TVP2 nadająca gł. hitowy serial „Barwy szczęścia” oraz kulisy „M jak miłość”, co przełożyło się na 16,30 proc. udziału. Drugi był TVN (gł. „Na Wspólnej”; 10,34 proc. udziału), a czwarty - Polsat („Ninja Warrior Polska”; 7,20 proc. udziału).
W grupach 16-49 i 16-59 Jedynka zajęła miejsce czwarte.
Jacek Kurski tuż po zakończeniu debaty na swoim profilu na Twitterze opublikował dane z alternatywnego pomiaru oglądalności prowadzonego przez Netię (MOR), który wzbudza wiele kontrowersji - jego wyniki uznawane są tylko przez publicznego nadawcę. Z tych danych wynika, że sumaryczna widownia debaty wyborczej w TVP1 i TVP Info wyniosła 2,33 mln widzów.
01.10 udana Debata wyborcza: TVP1+TVP Info 2,33 mln.
— Jacek Kurski PL (@KurskiPL) October 1, 2019
MŚ Lekkoatletyka w TVP Sport 1,3 mln, Echo serca TVP2 2,05 mln, MER: TVP1 0,91 mln pic.twitter.com/kTaX98iT3K
W debacie wzięli udział: Jacek Sasin (PiS), Borys Budka (Koalicja Obywatelska), Władysław Kosiniak-Kamysz (PSL), Andrzej Rozenek (SLD) i Jacek Wilk (Konfederacja). Gospodarzem wydarzenia był dziennikarz Telewizji Polskiej Michał Adamczyk.
Nowa jakość prowadzenia kampanii wyborczej
Marek Gieorgica, partner zarządząjący Clear Communication Group do przebiegu wtorkowej debaty nie chce się odnosić bezpośrednio, bo uważa ją za „wątpliwej jakości spektakl”.
Twierdzi, że ostatnią debatą, która miała realny wpływ na wyniki wyborów była ta przed głosowaniem w 2015 roku. Wówczas po raz pierwszy szeroka publiczność poznała Adriana Zandberga i część głosów przepłynęła z SLD do Razem – w konsekwencji SLD nie przekroczyło progu wyborczego, co - dzięki systemowi przeliczania głosów na mandaty - dało PiS samodzielną większość. Razem uzyskało 3 proc. i dotację publiczną.
- Dziś mamy zupełnie nowe czasy i nową jakość prowadzenia kampanii wyborczej. Inna jest oglądalność telewizji i debaty nie są współorganizowane i transmitowane przez główne staje jednocześnie - nie zapewniają więc ogromnej widowni - dlatego po prostu szkoda na nie czasu - tak też uznały główne komitety wyborcze nie wysyłając do boju swoich liderów. Kiedyś odbywały się prawybory we Wrześni – to było ważne pole walki politycznej, wszyscy liderzy tam jechali. Teraz te elementy nie mają już znaczenia. Nie trzeba oglądać debaty, aby śledzić bohaterskie pojedynki polityków - toczą się one na żywo, codziennie i jeszcze każdy może się w nie włączyć - mediach społecznościowych. Debata nie wnosi już żadnej nowej jakości – media społecznościowe ją zastąpiły - uważa Marek Gieorgica.
Zdaniem naszego rozmówcy w sondażach już niewiele się zmieni - możemy obserwować niewielkie wahania wśród wyborców niezdecydowanych, którzy pójdą głosować, ale takich zapewne będzie niewielu. - Ci, którzy nie mają na kogo zagłosować zostaną w domu. Oczywiście w ostatnich dniach kampanii może zdarzyć się coś, co zmieni wynik finalnej rozgrywki - ale to musiałby być bardzo silny wstrząs w ostatniej chwili, który spowodowałby, że ludzie zmienią preferencje pod wpływem silnych emocji. Na pewno sprawa Mariana Banasia nie należy do takich zdarzeń – zapewne mało kto w ogóle wie kim jest ten polityk - komentuje Marek Gieorgica.
Nie każdy lider partii nadaje się do publicznej debaty
Krystian Dudek, właściciel instytutu Publico nie jest zaskoczony tym, że partie nie wybrały do wtorkowej telewizyjnej debaty liderów.
- Jest to rozwiązanie praktykowane w polskiej polityce. Rozwiązanie, do którego już przywykliśmy. Wynika to z tego, że nie wszyscy liderzy mają wizerunek i odbiór, na którym zyskuje partia. To dlatego sondowany jest odbiór i postrzeganie twarzy danej partii i ugrupowanie 'wystawia' najkorzystniej odbieranego polityka. Można odnieść wrażenie, że partie do debaty wskazały polityków, którzy potrafią debatować spokojnie, i w sposób mniej agresywny (co mogłoby być źle odebrane) potrafią punktować rywali - zaznacza nasz rozmówca.
Dodaje, że pozostawienie sobie opcji zabrania głosu przez lidera partii już po debacie, daje możliwość sprostowania ewentualnej nieudanej wypowiedzi jej przedstawiciela lub wsparcia podanych argumentów. - Natomiast zastanawia to, że żadne ugrupowanie nie wystawiło do debaty kobiety - zauważa Dudek.
W ocenie eksperta z Publico wtorkowa debata nie jest już w stanie nic zmienić, ponieważ nie wydarzyło się w niej nic spektakularnego.
- Oczywiście dość spektakularnie zapowiadał się odbiór recepty zaprezentowanej przez Borysa Budkę. Jednak, gdy po debacie okazało się, że jest to lek refundowany, siła tego argumentu zmalała. Nie wiemy jaki dokładnie był pomysł sztabu, ale dość ryzykowne jest powoływanie się na dowód, który konkurenci dość łatwo mogą podważać. Niemniej ruch ten wywołał duszy szum w mediach - ocenia ekspert.
Twierdzi też, że głośna ostatnio sprawa Mariana Banasia z kamienicą w Krakowie, jak wiele innych sytuacji trudnych i kryzysowych obozu rządzącego, została umiejętnie przesunięta na drugi plan. - Wyborcy nadal myślą portfelem i odwdzięczają się partii rządzącej za świadczenia socjalne swoją lojalnością i wyrozumiałością. A tematy żyją tak długo jak długo żyją nimi media i opinia publiczna - analizuje Dudek.
- Podsumowując, trzeba przyznać, że każdy uczestnik debaty był przygotowany. Miał do powiedzenia swoją wyuczoną kwestię i koncentrował się na tym, by zdążyć w wyznaczonym czasie. Tylko raz wywiązała się dyskusja, w której uczestnicy wzajemnie ripostowali. Szkoda, że tylko raz, bo właśnie dyskusja i wymiana argumentów stanowi fundament debaty. Można odnieść wrażenie, że Kosiniak-Kamysz postarał się najbardziej - miał zielony krawat i w klapie koniczynę, gadżet w postaci węgla i 'Paktu dla zdrowia', Borys Budka receptę, Jacek Wilk flagę Polski, Andrzej Rozenek dużą broszkę z napisem Lewica, jedynie Jacek Sasin stosował tylko umiejętności retoryczne - podsumowuje Krystian Dudek.
Debata jest ważna, jeśli zostanie dobrze wykorzystana
Z kolei Sebastian Drobczyński, ekspert ds. marketingu politycznego nie zgadza się z twierdzeniem, ze w tegorocznych wyborach parlamentarnych debata przedwyborcza jest oceniana i traktowana jako mniej ważna niż miało to miejsce przy wcześniejszych wyborach. Podkreśla w rozmowie z Wirtualnemedia.pl, że debata jest bardzo ważna, jeżeli potrafimy ją wykorzystać.
- Mam na myśli posiadanie w swoim gronie polityczki czy polityka, który będzie profesjonalnie do niej przygotowany i wykorzysta swoje „5 minut”. Przypomnę wszystkim debatę w TVP z 2015r. i udział w niej Adriana Zandberga. Proszę sobie przypomnieć opinie na temat jego wystąpienia. Mówiło się tylko o tym polityku. Dodam również, że oglądalność, wczorajszej debaty, na pułapie prawie 2mln widzów, jest argumentem za wykorzystywaniem tego typu narzędzia. Oczywiście może być tak, że ze względu na rozwój narzędzi marketingowych, w tym social media dla części mojego środowiska debata może wydawać się mniej ważna/wręcz przestarzała. Szanuję taką opinię, niemniej stoję na stanowisku promocji debat, jako środka do zdobywania wyborców – podkreśla nasz rozmówca.
Na pytanie, dlaczego PiS, PO, Lewica i Konfederacja nie wystawiły do niej swoich liderów, Drobczyński zwraca uwagę, że debata rządzi się swoimi prawami, a powodów może być kilka. Uważa, że z jednej strony, można przyjąć, że skoro nie było woli ze strony części liderów aby wziąć w niej udział, pozostali również odmówili.
- Oczywiście skorzystał na tym Władysław Kosiniak-Kamysz, który odniósł się do swojego udziału, podczas debaty. Z drugiej strony proszę pamiętać, że kamera jednych „kocha”, drugi „odrzuca”. Chciałbym być delikatny, niemniej proszę sobie wyobrazić liderów poszczególnych partii, którzy stają w jednym rzędzie obok siebie. Widzowie mogliby wszystkich, w jednym miejscu, porównać i ocenić. Nie dla wszystkich z nich byłaby to ocena korzystna. To porównanie nastąpiłoby przede wszystkim na podstawie komunikacji niewerbalnej (m.in.: kinezyce, parajęzyku, autoprezentacji, proksemice czy chronemice) oraz tzw. atrakcyjności zewnętrznej. Widzowie w jednym miejscu zobaczyliby liderów, a kamera mogłaby „uwidocznić” ich wady. Począwszy od nadpobudliwości, po rumieńce na twarzy i np. brak umiejętności poradzenia sobie ze stresem. O umiejętności stania nawet nie będę wspominał. Trzecim powodem, nie wystawienia swoich liderów, może być brak merytorycznego przygotowania do prowadzenia dyskusji w formie debaty pod obstrzałem konkurencji politycznej, konieczności szybkich ripost, itd. I to wszystko pod „obstrzałem” kamer i ograniczeń czasowych - komentuje Sebastian Drobczyński.
Debata nie zmieni już wyników sondaży i wyborów
Nasz rozmówca dodaje, że wtorkowa debata nie powinna wpłynąć na dotychczasowe wyniki sondaży a każdy z polityków „odegrał swoją rolę” na poziomie jakiego mogliśmy się spodziewać.
W jego ocenie każdy z uczestników debaty się wyróżnił. - Oczywiście, każdy z nich może nie tak jakby chciał, ale… każdy się wyróżnił. Zaznaczę, że dla każdego z uczestników była to idealna okazja również do promocji swojej osoby. Nie wszyscy z niej skorzystali. Borys Budka (KO), przyjął strategię na „Fightera”. Wprawdzie zaczął debatę od stania na „kowboja”, lecz potem płynnie i spokojnie przedstawiał swój punkt widzenia. Pokazując rachunek za leki, narzucił narrację po zakończeniu debaty. Zatem wykorzystał odpowiednio swój czas. Andrzej Rozenek (SLD) nie zaliczy tego wystąpienia do udanych, każdy kto będzie porównywał jego wystąpienie do wyżej wspominanego Adriana Zandberga zauważy różnice w merytorycznym przygotowaniu i sposobie przekazu. Miałem wrażenie, że źle czuje się w swojej marynarce, a garbienie się i „pływanie ciała” było zauważalne - analizuje Drobczyński.
Jacek Wilk (Konfederacja), myślę że ze względu na stres nie poradził sobie, dodałbym też jego chaotyczne wypowiedzi w połączeniu z widocznym zdenerwowaniem. Władysław Kosiniak-Kamysz, dwoił się i troił aby grać na „merytorycznie przygotowanego luzaka” z domieszką „mędrca” i „bulteriera”. Myślę, że jest zadowolony ze swojego wystąpienia, ma do tego prawo. Jacek Sasin (PiS) przyjął styl z jednej strony „obrońcy 4 lat rządów”, z drugiej „napastnika”. Według mnie miał najtrudniejsze zadanie ze wszystkich uczestników. Bowiem wszyscy oni strzelali do jednej bramki. „Bramki” o nazwisku Sasin. W mojej ocenie, poradził sobie z rolą, którą mu tego wieczoru przypisano. Na początku debaty, nie prognozowałbym wysokiej oceny jego wystąpienia, jaką dałem po jej obejrzeniu. Natomiast wszyscy politycy wyróżnili się jednym wspólnym elementem: brakiem dobrze skrojonej i dopasowanej marynarki. Ta uwaga/wyróżnik odnosi się również do prowadzącego debatę. Oczywiście możemy również analizować wystąpienia polityków pod kątem przekazu werbalnego i używanych argumentów. Wówczas różnice pomiędzy uczestnikami debaty będą również widoczne pod kątem wyróżnienia się - ocenia nasz rozmówca.
Uważa też, że wielką szkodą tej debaty było to, że żadna z partii nie wystawiła do niej kobiety. - Dlaczego żadna z partii nie wykorzystała takiej taktyki? Dlaczego np.„Lewica”, ciągle podkreślająca rolę kobiet w polityce nie wystawiła żadnej ze swoich polityczek? Nie umiem tego wytłumaczyć. Zwłaszcza Wiosna, miała idealną okazję do potwierdzenia słów czynami. Przecież kilka dni temu eurodeputowana z Wiosny promowała kampanię „Trzymam stronę kobiet”. Kampania ma na celu uświadomienie konieczności zwiększenia obecności kobiet w parlamencie, a argumentem przemawiającym za tym jest odwołanie się (w spocie) do faktów, że w Sejmie jest tylko 27 proc., a w Senacie tylko 13 kobiet - podsumowuje Sebastian Drobczyński.
Wybory do Sejmu i Senatu odbędą się 13 października br.
Dołącz do dyskusji: Debata przedwyborcza w TVP nie wnosi już nic nowego - zastąpiły ją media społecznościowe (opinie)