Sklep czy aukcja - co lepsze dla mikrosprzedawcy?
Własny sklep internetowy czy aukcje na jednym z portali sprzedażowych? Budowanie swojego ekosystemu czy korzystanie z gotowego? Mikroprzedsiębiorcy wkraczający w świat e-commerce mają ciężki orzech do zgryzienia. Pisze o tym Mariusz Wesołowski.
Zupełnie nieśmieszna komedia, wyjątkowo niepolskiej produkcji, a do tego mająca już swoje lata, ma jedną kwestię, która utkwiła mi w pamięci. Raz, z uwagi na to, jak matka natura zaplanowała moją fryzurę; dwa, że zawsze doszukuję się czegoś śmiesznego w komediach, nieco na siłę, ale tak już mam. Kwestia ta brzmi: „jest życie i po trwałej ondulacji“. Felieton o minisprzedawcach nie jest wymierzonym w kogokolwiek protest songiem, dodaję jeszcze we wstępie, uprzedzając tych, którzy postanowili obrazić się już za sam tytuł. Swego czasu dowiedziałem się od jednego ze znajomych wykładowców, że „przedawkował szkoleniowej grupie zestaw alle-przykładów“. Na tyle mnie to rozbawiło, ale i zaintrygowało, że wkrótce sam musiałem na szybko przeprowadzić wewnętrzne dochodzenie, czy aby też nie przedawkowuję takich przykładów. Do rzeczy, powiedziałby niejeden złośliwiec w tym miejscu.
Od przeszło 12 lat e-commerce w Polsce utożsamiany jest w zasadzie z jednym serwisem. Nie ma w tym nic dziwnego, bowiem pozycja samego Allegro, ale i prężnie rozwijającej się grupy serwisów satelickich sprawia, że przez całe lata mogłem spokojnie przekonywać w czasie szkoleń grupy uczestników do tego, aby opierali swój biznes właśnie o te – gotowe – rozwiązania. Przez lata też funkcjonował w serwisie program „super sprzedawca“ (pisowna oryginalna), do którego można było się dostać, obracając zaledwie kilkoma tysiącami złotych w miesiącu. Projekt ten miał wiele zalet w początkach funkcjonowania serwisu, bowiem tak naprawdę budował zaufanie konsumentów do zakupów w sieci. W końcu jak tu nie kupić u „super sprzedawcy“? I tak mikrobiznesy opierające się na sprzedaży avonu czy drobnej elektroniki mogły w chwale super-znaczka zdobywać kolejne zastępy klientów, korzystając z dobrodziejstw alle-systemu (w tym odpowiedzi udzielanej szybciej niż przez regulaminowe 72h), a także uzyskując niekiedy tele-odpowiedź na tele-pytanie i to wszystko na numer telefonu, którego przecież nigdy nie było (sic!). Czasy się zmieniły, program odszedł do lamusa, a mikrobiznesy działają dalej. Tu i ówdzie pobrzmiewa legenda, że ktoś kiedyś został milionerem, sprzedając tylko przez Allegro.
Czy zatem, nawiązując do frazy ze wspomnianej we wstępie komedii, jest li dzisiaj e-biznes poza najpopularniejszym serwisem handlowym w Polsce? Stawiam to pytanie, idąc po części w sukurs wszystkim, którzy wręcz namawiają do prowadzenia e-biznesu poza... I jeśli mam jakieś wątpliwości, to tylko te, czy taka gra w przypadku większości minibiznesów, które oglądam, warta jest świeczki. Mimo że nie umiem udzielić odpowiedzi na tak postawiony problem, wiem, że zbudowanie skutecznego e-biznesu bez wykorzystywania siły, jaką dają obecni na rynku od lat resellerzy, jest nie tyle trudne, ile przypomina po części walkę z wiatrakami. Oczywiście z jednej strony wiele razy można usłyszeć frazesy o dotarciu do wielomilionowej grupy klientów, brzmiące niczym opowieści o sukcesie na spotkaniach Amway. Z drugiej - mam też świadomość, że wielu przyszłych sprzedawców, pojawiając się na tym czy innym szkoleniu (w tym moim) słyszy częstokroć o tym, jakie szanse daje korzystanie z „gotowców“. Nie jest to bowiem wcale, jak chcą złośliwi, kwestia lenistwa, ile tego, że nie zawsze trzeba wyważać otwarte drzwi
Przyjrzyjmy się jednak wszystkiemu od strony analitycznej. Chcemy uruchomić nasz mały e-biznes. Co wybrać: sklep czy Allegro? To nie pytanie, to raczej próba starcia dwóch systemów handlowych. Sklep możemy mieć. Ekstremiści reklamujący swoje rozwiązania powiedzą, że za darmo lub za trzysta złotych. Ja powiem uczciwie, że za nie mniej niż kilka, a nawet kilkanaście tysięcy i to niekoniecznie najlepszy, a jest to dopiero początek wydatków. Allegro po prostu jest, a żeby na nim sprzedawać, trzeba „tylko“ mieć produkt, kalkulując w swoim biznes planie opłaty za jego wystawienie i prowizję za zakończoną sukcesem sprzedaż. Czy to jest już e-biznes? O ile produktem nie jest każdorazowo zaginiona paczka z DHL-a na jakimś lotnisku, może być. E-biznes to przecież nie kwestia sklepu czy platformy handlowej, to kwestia podejścia do spraw zupełnie innych: obsługi, profesjonalnego podejścia do ekspozycji produktu, wreszcie budowania zaufania, co tylko pozornie łatwiejsze jest na Allegro (i nie mam tutaj na myśli wyłącznie systemu komentarzy, który ma swoje – jakby powiedział klasyk polskiej polityki – „plusy dodatnie i plusy ujemne“). Zdanie „mam sklep“ jeszcze nie sprzedaje i też jeszcze nie jest e-biznesem. To raczej żmudna i wręcz tytaniczna praca nad budowaniem świadomości marki wśród konsumentów, przy docieraniu do kolejnych klientów, wreszcie nad tym, co dla każdego (w tym e-) handlu święte – konwersją. Wreszcie ogromny nakład środków, który trzeba ponieść, aby wyróżnić się na rynku i zaistnieć wśród wszechobecnej konkurencji. Tymczasem minisprzedawcy Allegro niczego takiego robić nie muszą. Można by nawet złośliwie użyć w tym miejscu popularnego mema: „mam tysiąc punktów w systemie komentarzy, więc wiem, co to e-biznes”.
Czy jednak przy obieraniu kursu choćby na ten najmniejszy biznes w sieci czeka nas tylko walka z wiatrakami lub płynięcie z prądem i robienie czegoś tak jak robią to wszyscy? Oczywiście, można by rzec, że tak to wygląda i pewnie długo jeszcze rynek będzie kształtował się w ten, a nie inny sposób. Jednak bez względu na to, czy zdecydujemy się na swoje rozwiązania (i życie w świecie poza Allegro) czy też zechcemy jednak skorzystać z tego, co już na rynku dostępne, pamiętać należy o jednym: podstawą działania każdego mniej lub bardziej wątłego biznesu jest upór i konsekwencja, czego wszystkim: i mini, i tym już trochę większym sprzedawcom życzę.
Mariusz Wesołowski, ekspert w zakresie szkoleń z e-commerce współpracujący z serwisem DeCommerce.pl.
Dołącz do dyskusji: Sklep czy aukcja - co lepsze dla mikrosprzedawcy?