Siedem grzechów głównych dziennikarstwa. Grzech czwarty: pośpiech [MARIUSZ GIERSZEWSKI]
- Cały system medialny będzie zmierzać w stronę szybkości. Mainstream będzie musiał podążać tą ścieżką. Nie sądzę, aby większość społeczeństwa potrzebowała pogłębionych informacji. To jest ten cholerny dylemat - jak wytłumaczyć ludziom szybko, a dobrze. Z drugiej strony chciałoby się, by pragnęli słuchać i czytać długie wiadomości - mówi nam Mariusz Gierszewski z Radia ZET, wskazując, że to pośpiech jest według niego największym grzechem współczesnego dziennikarstwa.
W ramach cyklu "7 grzechów głównych dziennikarstwa" pytamy wybranych dziennikarzy, co według nich jest największym przewinieniem tego środowiska. Pytamy o to, co im się nie podoba, co należałoby zmienić i wreszcie - czy sami przyznają się do jakiegoś "grzechu".
Pierwszym rozmówcą był dziennikarz i reportażysta, autor wielu książek, obecnie zatrudniony w tygodniu „Polityka” - Paweł Reszka. Według niego największym grzechem dziennikarzy jest lenistwo.
Kolejny grzech - myślenie stadne - wskazał Michał Szułdrzyński, dziennikarz i publicysta, zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”.
O trzecim - uległości - rozmawiała z nami Anna Gielewska, dziennikarka „Wprost”, wiceprezes Fundacji Reporterów oraz stypendystka JSK Knight Fellowship na Uniwersytecie Stanforda.
Grzech czwarty: pośpiech [MARIUSZ GIERSZEWSKI]
- Pośpiech rozumiem jako zwycięstwo szybkości nad dokładnością. W naszym zawodzie szybkość jest bardzo ważna. Mamy naszemu odbiorcy dostarczyć newsy jak najszybciej. Negatywnym aspektem ich zdobywania jest fakt, że liczy się jedynie szybkość, często niezależnie od kosztów. Co jest tego skutkiem? Nie poświęcamy odpowiednio dużo czasu na sprawdzanie danej informacji, pogłębianie jej. Działamy pod presją różnych czynników – przede wszystkim czasu - ważne jest tylko jak najszybsze podanie newsa. Zapominamy, że u podstaw tego zawodu leży rzetelność i weryfikacja danej informacji - co najmniej w dwóch źródłach. Kto dzisiaj o tym pamięta? – pyta retorycznie Mariusz Gierszewski, wskazując, że według niego to pośpiech jest obecnie największym grzechem środowiska.
Dodaje, że sam nie jestem bez winy. - Też zdarzały mi się sytuacje, kiedy korzystałem z 1,5 źródła, albo intepretowałem coś jako drugie źródło. To oczywiście złe postępowanie - zaznacza.
Według niego powodem ciągłego pośpiechu w mediach są zarówno czynniki zewnętrzne, jak i wewnętrzne. - Wewnętrzne to wydawcy, którzy stoją nad dziennikarzem, a często mają punkt widzenia „taśmy produkcyjnej”. Muszą „włożyć informacje na taśmę” i kiedy brakuje im newsa do serwisu, zaczyna się presja. Zwykle umawiamy się przecież na konkretną godzinę - niezależnie od tego, czy jestem w stanie na tyle wiarygodnie zweryfikować swoją wiadomość, by można było ją wypuścić. Wymaga tego wydawca, czuję jego oddech na karku – wymienia. - Czynniki zewnętrzne to oczywiście konkurencja: cały czas trwa wyścig, bo zdaję sobie sprawę, że mój informator mógł podzielić się tą informacją nie tylko ze mną. Skoro konkurencja pracuje nad tym samym newsem, to tym bardziej się śpieszę. Oni mogą być tuż za rogiem - stwierdza.
Podkreśla też, że w sytuacji, w której przez pośpiech zdarzają się błędy, należy przyznać się do pomyłki. - Miałem sytuację, kiedy musiałem przyznać, że się myliłem. Nie przypominam sobie jednak przypadku, żebyśmy musieli powiedzieć na antenie: przepraszamy, to był błąd. To byłoby coś ekstremalnego.
Patologią niepogłębianie tematów
Jednym z aspektów ciągłej gonitwy i wyścigu z czasem jest według Gierszewskiego niepogłębianie tematów. - Pośpiech to z jednej strony podawanie nie do końca prawdziwych informacji, a z drugiej - niepogłębianie tematów. Przechodzenie po nich „po łebkach”, pływanie po powierzchni. Nie zagłębiamy się w inne wątki, które towarzyszą informacji. Wydawca dostaje to, czego żądał, a my przechodzimy do kolejnych newsów, chociaż można było odkryć w nim jeszcze kilka. Czasami inne media przejmują daną sprawę i okazuje się, że koledzy z innej redakcji odkryli znacznie bardziej wartościową wiadomość. To być może wynika ze specyfiki medium – w radiu nie mamy tyle czasu na pogłębianie tematu, co dziennikarze prasowi czy np. śledczy Onetu. To było widać na przykładzie tematu lotów marszałka Kuchcińskiego, gdzie inni odkrywali całą historię, która w efekcie okazała się gigantyczna – mówi nam dziennikarz.
Jego zdaniem kontynuowanie tematów to akurat pozytywne zjawisko, ale zdarza się raz na jakiś czas - w przypadku dużych historii. - Natomiast jeśli porzucamy pracę i przechodzimy do następnych tematów, a okazuje się, że kryła się za tym znacznie większa afera - to nasz wielki błąd. Co więcej, to patologia - śpieszymy się tak bardzo, że tracimy najważniejsze wątki. Nie kopiemy do samego dna, bo nie mamy na to czasu - komentuje dla Wirtualnemedia.pl Mariusz Gierszewski.
Reporter zaznacza jednak, że pośpiech nie dotyczy tylko naszego zawodu. - Cały świat przyśpiesza, idzie w kierunku: jak najszybciej i jak najkrócej. Są na szczęście media, które nie idą wszędzie tam, gdzie pozostali. To na przykład Konkret 24 czy Oko.Press, które wracają do tematów wtedy, kiedy przeszło po nich już całe dziennikarskie stado. Mimo to odkrywają nowe rzeczy i pokazują błędy. Może ratunkiem są właśnie płatne media, które będą zajmować się pogłębionymi tematami? Ten nurt w mediach już się kształtuje. Z kolei tzw. mainstream to równia pochyła – wszystko skracamy, podajemy coraz szybciej, coraz mniej. Nie dajemy newsów, my dajemy pigułki informacyjne – uważa.
- Pośpiech nie jest zjawiskiem nowym, ale media społecznościowe wpłynęły na jego rozwój. To było jak dolanie oliwy do ognia. Nie odpowiem na pytanie, czy cała odpowiedzialność leży po naszej stronie. Jeżeli odbiorca oczekuje, by było krótko i szybko, to musimy jego oczekiwania spełnić. To jednak kwestia moralności - czy dziennikarz postawi się i powie: „nie, potrzebuję więcej czasu”, bo czuje, że powinien ten temat sprawdzić. To sytuacja indywidualna. Cały system medialny będzie jednak zmierzać w stronę szybkości. Mainstream będzie musiał podążać tą ścieżką. Nie sądzę, aby większość społeczeństwa potrzebowała pogłębionych informacji. To jest ten cholerny dylemat – jak wytłumaczyć ludziom szybko, a dobrze. Z drugiej strony chciałoby się, by pragnęli słuchać i czytać długie wiadomości – podsumowuje tę kwestię Mariusz Gierszewski.
Pośpiech prowadzi do wypalenia zawodowego
- Pośpiech prowadzi także do wypalenia. Jesteśmy tylko ludźmi i wypalenie zawodowe może dotknąć każdego. Zwłaszcza, jeśli ktoś bardzo szybko znalazł się na szczycie, może się szybko wypalić. Nie dotyczy to oczywiście jedynie dziennikarstwa, to szersze zjawisko psychologiczne. Ma się lepsze i gorsze dni i tematy. Każdego dotykają mniejsze lub większe kryzysy. Ten zawód jest bardzo wyczerpujący psychicznie. Wkładasz w niego dużo energii, zbierasz bardzo różne historie, które często są obciążeniem psychicznym. Zostają gdzieś w głowie, jedni radzą sobie z nimi lepiej, inni gorzej. Ten zawód bardzo szybko wypala. Sam mam odskocznię w postaci muzyki i w niej znajduję inny świat, który pozwala na rozładowanie emocji. Każdy musi znaleźć swój, który pozwoli mu wziąć oddech – podkreśla Gierszewski.
Dodaje, że „ten zawód nie ma łatwo, bo w tej chwili jest okładany z różnych stron – nie tylko politycznych”. - Technologia powoduje, że żyjemy w ciągłym pośpiechu, a ten jak już zaznaczałem - nie działa na korzyść zawodu. Byłoby idealnie, gdybyśmy mogli zbierać materiały do newsa przez dwa lub trzy dni: pochodzić za nim, odkryć wszystkie karty i wtedy móc podać tę informację z poczuciem, że robię to naprawdę rzetelnie. To byłoby wspaniałe, ale w tej chwili to jedynie idea – mówi nam.
Dziennikarz sam na niemal dwa lata rozstał się z dziennikarstwem. Latem 2013 roku – po 12 latach pracy w Radiu ZET odszedł z rozgłośni i w ogóle z zawodu. Został rzecznikiem Narodowego Centrum Sportu. W styczniu 2020 roku przeszedł na półroczny bezpłatny urlop. Pytany ponownie o swoje odejście z dziennikarstwa kilka lat temu komentuje: - Nie wróciłem do dziennikarstwa dla pieniędzy. Nadal zarabiam znacznie mniej, niż zarabiałem. Dlaczego wróciłem? Musiałbym wyrwać z siebie wszystko z korzeniami, żeby być po drugiej stronie, aby zaangażować się i być PR-owcem z krwi i kości. Tego nie umiem. Musiałbym wykorzenić z siebie poczucie misji, dziennikarstwo. To nie przychodziło łatwo, bo nie było uczciwe. Cały czas czułem się emocjonalnie związany z dziennikarstwem. Zacząłem się z tym bardzo źle czuć. Cholernie mi tego brakowało – podkreśla.
Jak dodaje, jego odejście z dziennikarstwa było kwestią wielu czynników: szklanego sufitu, zmęczenia, depresji zawodowej. - Wydawało mi się, że mogę poszukać innej drogi. Okazało się jednak, że nie jestem w stanie zerwać wszystkich więzów łączących mnie z dziennikarstwem, że po drugiej stronie nie czuję się sobą. Dziennikarstwo nie jest tylko zawodem, inaczej już dawno bym z niego odszedł. Zarobki nie są wysokie, poświęcasz na pracę bardzo dużo czasu - praktycznie jesteś w niej 24 godziny na dobę. Telefon może zadzwonić w każdej chwili i wtedy musisz natychmiast wszystko rzucić. Ciągle trzeba śledzić, co się dzieje, być stale dostępnym w internecie. To nie jest praca w fabryce, w której kończysz zmianę, możesz z niej wyjść i nic cię nie interesuje. Nie wykonuję tego zawodu, a czuję, że to swego rodzaju misja i powołanie. Sama idea dziennikarstwa: by działać, sprawdzać, mówić, przekazywać, aby docierać do sedna, rozwiązywać układanki, opowiadać historie – będzie ze mną cały czas – tłumaczy reporter.
Według niego bycie PR-owcem może być dla dziennikarza trudne pod wieloma względami. - Kiedy dziennikarz przechodzi na drugą stronę, musi spojrzeć na wszystko zupełnie inaczej. W PR-ze prawda się nie liczy. Nie twierdzę, że PR-owiec odrzuca moralne zasady. Zwykle nie jest dla niego jednak najważniejsze, by powiedzieć dziennikarzowi, jak sytuacja wygląda w rzeczywistości. Dla niego najważniejsze jest podanie informacji w taki sposób, by była jak najbardziej korzystna dla jego pracodawcy. Półprawda, niedopowiedzenie, przejaskrawienie – PR-owiec uważa, że to mieści się w jego kanonie norm etycznych – ocenia.
Natomiast według niego dziennikarze powinni mówić prawdę i docierać do prawdy - niezależnie od tego, kto jest ich pracodawcą. - Czasem ważniejsza jest prawda niż pracodawca. W PR-ze to pracodawca i jego interes jest najważniejszy. W dziennikarstwie zawsze najważniejsza jest prawda – podkreśla raz jeszcze.
Podział środowiska z korzyścią dla polityków
Kolejną bolączką zawodu według Gierszewskiego jest podział dziennikarzy na dwie grupy, co jest zjawiskiem korzystnym dla polityków, ponieważ łatwiej jest w ten sposób sterować przekazem.
- Dziennikarze są od kontrolowania każdej władzy - niezależnie, jakie miałaby barwy. W pewnym momencie podzieliśmy się na „my” i „oni”. Nie zauważyliśmy nawet, kiedy narodził się ten podział. Zauważyliśmy, że istnieje, kiedy było już za późno. Kiedy pojawiły się między nami gigantyczne konflikty. Nie wiem, może za to winni są politycy, może my sami? Taki podział z pewnością jest jednak na korzyść polityków - jeżeli media są tak podzielone, łatwiej jest nimi manipulować. Ale co zrobić w tej sytuacji? Wszyscy diagnozujemy, że jest źle, ale na pytanie „co zrobić, aby było lepiej?” – nie potrafimy odpowiedzieć. To trudne, znajdujemy się w ciągłym procesie: przyspieszenia, ale i cywilizacyjnego postępu, który okazało się – dał nam narzędzia do tego, abyśmy mogli się podzielić. Następnie powstało jedno i drugie twitterowe plemię. Narzędzie, które w teorii miało być dobre, zostało wykorzystane i teraz trudno określić po czyjej stronie leży wina – zastanawia się Mariusz Gierwszewski.
Na pytanie, w którą stronę jako media idziemy odpowiada: - Internet będzie podstawową dziedziną przekazywania informacji. Widzimy to w radiu - nasze informacje mają być tylko zapowiedzią i odesłaniem do sieci, gdzie słuchacz znajdzie rozszerzony content. Na antenie otrzyma tylko informacje - sygnały. Myślę, że wszystko w mediach będzie szło w tę stronę. Do tego dochodzą nowe technologie. W 1997 roku nie było żadnej informacyjnej stacji telewizyjnej i wtedy można było zaobserwować, jak wszystko się zmieniło. Wtedy była pierwsza rewolucja w mediach, teraz myślę, że następuje kolejna – ocenia w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
Rekomendacja: rozmowa i edukacja, przypominanie o core dziennikarstwa
Co możemy zrobić, aby to zmienić? - Rozmawiać, edukować, przypominać od czego zaczynaliśmy. Gdzie jest core dziennikarstwa. Tłumaczyć osobom, które stoją nad dziennikarzami, że potrzebują więcej czasu, bo muszą coś sprawdzić. W tym miejscu dochodzimy do większego problemu: młodzi dziennikarze nie mają się od kogo uczyć. Starsi i doświadczeni odchodzą z powodu frustracji zawodowej, natrafiają na szklany sufit. Idą do PR-u, bo tam zarabia się lepsze pieniądze – przynajmniej umownie. Kto ma później uczyć młodych? Kto ma im przypominać, jakie są zasady? Jakie kiedyś obowiązywały wzorce? – pyta radiowiec.
Sam przypomina, że kiedy zaczynał swoją karierę, miał w Radiu Eska starszą koleżankę, która uczyła go podstaw dziennikarstwa.
- Czasami szturchnęła, uszczypnęła, pokazała właściwą drogę. W Radiu Zet też mamy przykład takiej osoby - Jacek Czarnecki nadal chce i uczy młodych. Mówi im, jak było kiedyś. Tego się nie da rozwiązać systemowo - albo w redakcji jest taka osoba, która czuje powołanie do nauki - albo jej nie ma. Ja też staram się pomagać, tak rozumiem ten zawód. Działa to na tej samej zasadzie, jak kiedyś działały cechy: mistrz przekazywał swoją wiedzę uczniowi – wymienia.
Według niego kluczem jest również rozmowa o podstawach dziennikarstwa oraz znajdywanie wzorów do naśladowania.
- Musimy o tym rozmawiać, pokazywać wzorce zachowań i o nich mówić. Uwielbiam czytać to, co pisze Paweł Reszka. Wykonywał już wszystkie możliwe formy dziennikarskie i zawsze jest w tym doskonały. Najważniejsze w jego działaniu zawsze było też docieranie do prawdy. Trzeba pokazywać takie wzorce, więc bardzo się cieszę, że otrzymał nagrodę Radia Zet. Cholernie się mu należała. Gdybym miał stawiać kogoś na ołtarzyku, ustawiłbym właśnie jego. To dziennikarz z krwi i kości. Trzeba pokazywać, mówić o takich przykładach. Z drugiej strony identyfikować problemy. Każdy musi rozważyć je również sam ze sobą. Czynniki zewnętrzne zawsze będą pchały nas tam, gdzie nie chcemy. Będą wymagać pośpiechu. Wnioski nie są zatem optymistyczne – ocenia.
Podsumowuje jednak, że wierzy w to, że w środowisku pozostanie część dziennikarzy, która zawsze będzie przywiązana do tradycji, do dziennikarskiego core’u. - Wierzę, że będą widzowie, słuchacze czy czytelnicy, którzy będą chcieli wiedzieć o wiele więcej niż tylko szczątkowe informacje, które mignęły im gdzieś podczas przesuwania palcem po ekranie. Czy to będzie mała wysepka na oceanie, czy kontynent – tego nie wiem. To daje nutkę optymizmu. Być może to będzie archipelag? - kończy Mariusz Gierszewski.
Mariusz Gierszewski jest związany z Radiem Zet - najpierw pracował tam w latach 2001-2013, gdzie był korespondentem sejmowym, dziennikarzem śledczym i zajmował się sprawami z pogranicza ekonomii i polityki. Latem 2013 roku zdecydował się na odejście z radia i w ogóle z dziennikarstwa. W rozmowie z Wirtualnemedia.pl tłumaczył, że na jego decyzję miała wpływ fatalna kondycja polskich mediów (więcej na ten temat).
Przez rok był rzecznikiem prasowym Narodowego Centrum Sportu. W czerwcu 2014 roku Gierszewski wrócił do dziennikarstwa, dołączając do zespołu redakcyjnego portalu NaTemat.pl. Pracował też w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Pulsie Biznesu” i „Newsweeku”. Zaczynał w Radiu Eska. W styczniu 2015 roku ponownie nawiązał współpracę z Radiem Zet z którym związany jest do dzisiaj.
Dołącz do dyskusji: Siedem grzechów głównych dziennikarstwa. Grzech czwarty: pośpiech [MARIUSZ GIERSZEWSKI]
Sorry Winetu.
Tow. J. Łęski i tow. J. Lichocka się z Panem nie zgodzą...