Jakie seriale oglądaliśmy w latach 90.? Podróż od Cicely aż do Twin Peaks
Polskie lata 90. w naszej pamięci ukształtowała amerykańska popkultura. Przyglądamy się dzisiaj serialom, które dla współczesnych trzydziesto- i czterdziestolatków stanowią wspomnienie dzieciństwa i pierwsze doświadczenie telewizyjnego fenomenu.
W pułapce nostalgii
Nostalgia to dzisiaj potężne narzędzie marketingowe. Nasza pogoń za przeszłością przybiera najróżniejszy wymiar – od wspomnień tego, co zakorzenione w dzieciństwie, po narzędzia, którymi wówczas te godne wspominania chwile, utrwalaliśmy. Dlatego z przyjemnością sięgamy nie tylko po filmy naszej młodości, ale i kasety VHS, na których tę młodość uwiecznialiśmy. O nostalgii rozumianej jako „tęsknocie za tym co było, ale też za sposobem rejestracji przeszłości, wyrazu przeszłych zdarzeń” pisali Mirosław Filiciak i Alek Tarkowski w swoich felietonach zebranych w zbiorze „Dwa zero. Alfabet nowej kultury i inne teksty”. Badacze przywołali przewrotny cytat pochodzący od pisarza Williama Gibsona, który stwierdził: „Słuchając Elvisa śpiewającego „Heartbreak Hotel”, nie nachodzi nas refleksja, że jest to sytuacja dziwaczna: śpiewa dla nas trup”. Wciąż przeżywamy w kulturze mocną fascynację przeszłością, która w obszarze produkcji telewizyjnej doprowadziła co masowego recyklingu filmów i seriali sprzed kilku dekad. Przyjrzyjmy się więc naszemu przywiązaniu do przeszłości. Czy wciąż znajdujemy się pod wpływem naszych gustów telewizyjnych i filmowych ukształtowanych kilka dekad wcześniej?
Cholernie dobra kawa i placek z wiśniami
Fascynacja latami dziewięćdziesiątymi doprowadziła dzisiaj do reaktywacji wielu seriali, które wówczas zyskały olbrzymią popularność. Rok 1990 był zapowiedzią zmian zarówno w zakresie rozwoju gatunków telewizyjnych, jak i ich znaczenia dla widowni. Wcześniejsze, najbardziej ugruntowane, przywiązanie amerykańskiej widowni do oper mydlanych miało się zmienić dzięki nowej ofercie programowej. Nie znaczy to, że dotychczasowi wielbiciele najpopularniejszych wówczas oper mydlanych nagle zmienili swoje upodobania, ale musieli udostępnić trochę przestrzeni na mapie telewizyjnej nowemu gatunkowi. Mowa oczywiście o serialu „Miasteczko Twin Peaks” Davida Lyncha i Marka Frosta. Produkcja stacji ABC miała swoją premierę 8 kwietnia 1990 roku. Badacze telewizji uznają ten serial za przełomowy nie tylko ze względu na wielowątkową fabułę, ale przede wszystkim z powodu poszerzenia definicji serialu kryminalnego.
Serial Lyncha i Frosta wyłamywał się bowiem dotychczasowemu rozumieniu produkcji kryminalnej, jako serialu proceduralnego w którym co tydzień detektywi rozwiązują nową zagadkę kryminalną, a ich osobiste losy rozwijają się nieco obok tych spraw, na przestrzeni całego sezonu. „Miasteczko Twin Peaks” rzuciło widza na głęboką wodę. Otrzymał on nie tylko słynne już pytanie „kto zabił Laurę Palmer”?, które dla ówczesnych dzieciaków podglądających ten serial w niedzielne wieczory w polskiej telewizji, stało się wyznacznikiem wielkiej tajemnicy, ale i zmusił do interpretacji kolejnych warstw opowieści o miasteczku i pierwiastku zła, z którym mieli do czynienia mieszkańcy Twin Peaks.
Uniwersum stworzone przez Lyncha i Frosta doczekało się wielu obszernych interpretacji, a postać Boba jedną z największych telewizyjnych tajemnic. Po latach okazało się, że koncept zła spersonalizowany w wizerunku Boba był efektem przypadku. Frank Silva, pracownik zajmujący się na planie produkcji scenografią, został dostrzeżony przez Lyncha w kadrze gdy kucał przy kanapie Palmerów poprawiając rekwizyty i dzięki temu został zaakceptowany przez twórców jako doskonała personalizacja zła, o którym serial opowiada. Lynch uznał, że jego „niepokojący” wizerunek idealnie pasuje do opowieści o miasteczku. Nie wiedział dokładnie, w jaki sposób go wykorzysta, ale był przekonany, że to świetny pomysł. Postaci Boba próżno szukać w scenariuszu serialu. Koncept ten zrodził się bezpośrednio w trakcie zdjęć do pierwszego odcinka i wpłynął na wszystkie kolejne. Silva w przyszłych wywiadach telewizyjnych podkreślał, że Lynch powiedział mu jedynie „po prostu zachowuj się przerażająco”. Dzisiaj wydaje się to zaskakujące, że tak ważny element uniwersum Twin Peaks był efektem przypadku.
„Miasteczko Twin Peaks” fascynowało widownię nie tylko intrygą kryminalną, ale także obyczajowością lokalnej społeczności. W serialu poznajemy nie tylko młodzież licealną związaną z zaginioną Laurą Palmer (w tej roli Sheryl Lee), w tym m.in. Bobby’ego Briggsa (Dana Ashbrook), Jamesa Hurleya (James Marshall), Donnę Hayward (Lara Flynn Boyle), ale także mieszkańców i drobnych przedsiębiorców. Życie w miasteczku toczy się wokół lokalnych miejsc pracy, jak biuro szeryfa, jadłodajnia „Double R Diner” i tartak. Szybko orientujemy się, z kim mamy do czynienia i jak wygląda życie Palmerów, a jak codzienność Shelly Johnson (Mädchen Amick). Pod warstwą obyczajową i kryminalną, skrywa się najbogatsza warstwa interpretacyjna czyli sny agenta FBI Dale’a Coopera (Kyle MacLachlan), widzenia Sarah Palmer (Grace Zabriskie) czyli matki Laury, postać Margaret Lanterman czyli Dama z Pieńkiem (Catherine E. Coulson), a także Czarna i Biała Chata.
Dziecięca widownia serialu, która dzisiaj ogląda powtórnie „Miasteczko Twin Peaks” nie mogła wiedzieć, że serial otwiera tak szerokie pole do interpretacji, ale intuicyjnie podążała za tajemnicą. Serial karmił nas tym, czego wówczas potrzebowaliśmy – wizerunkiem małego miasteczka, w którym zawsze znajdzie się filiżanka mocnej kawy do wypicia i kawałek placka wiśniowego do zjedzenia. Bazując na tej tęsknocie, po latach powstał trzeci sezon serialu. Za sterami ponownie stanął Mark Frost i David Lynch. W 2017 roku otrzymaliśmy, wyprodukowane przez stację Showtime, nowe odcinki „Miasteczka Twin Peaks”.
Powrót do serialu po latach pozwolił zrewidować, czy marzenia i plany najmłodszych bohaterów ziściły się, czy ich sny o potędze udało przełożyć się na rzeczywistość. Okazało się, że niestety nie, co stanowi mocną diagnozę rzeczywistości współczesnej Ameryki. Bohaterowie, wbrew wcześniejszym nadziejom, utkwili w miasteczku i jego stagnacji. W samym miasteczku, wbrew tytułowi, nie spędziliśmy zbyt wiele czasu ponieważ akcja serialu w dużym zakresie została przeniesiona do Las Vegas, Dakoty Południowej i Nowego Jorku. Agent Dale Cooper dalej poznaje prawdę o naturze zła, zostawiając nas z pytaniami o zaskakujący finał.
Twórcy w nowych odcinkach mocno rozbudowali symbolikę uniwersum Czarnej i Białej Chaty, a także nawiązywali do ulubionego malarstwa Lyncha, dlatego oglądamy sceny inspirowane twórczością Francisa Bacona, René Magritte’a czy Edwarda Hoppera. Czy ten powrót był potrzebny? Z pewnością nasycił pragnienie widzów chcących odwiedzić Twin Peaks po latach, ale zostawił ich z gorzką pigułką do przełknięcia. Życie ich ulubionych bohaterów zamieniło się w stagnację, marazm albo koszmar. Wymusza to także na widowni serialu spojrzenia na własne marzenia i aspiracje z okresu premierowej emisji serialu i zweryfikowanie, jak udała się ich realizacja kilka dekad później.
Eksperymentalna formuła pierwszego sezonu serialu była motywacją dla kolejnych produkcji. W roli epizodycznej pojawił się w „Twin Peaks” David Duchovny, który za chwilę miał otrzymać własny serial, również będący produkcją ważną dla pokolenia dorastających wówczas dzieciaków zafascynowanych amerykańską popkulturą. Duchovny wcielił się w postać transseksualnej agentki FBI, Dennis Denise Bryson. Jego rola została zapamiętana, a trzy lata później aktor został na lata agentem Foxem Mulderem, który „chciał uwierzyć”.
Dr Ewelina Twardoch, kulturoznawczyni i medioznawczyni, w artykule „Śmierć i dziewczyna. O nieoczywistej metafizyce zbrodni w serialach inspirowanych „Miasteczkiem Twin Peaks”” zwraca uwagę na to, że: „Być może ciągłe podkreślanie przełomowości i kultowości – kategorii znaczącej jednocześnie wiele i nic – serialu „Miasteczko Twin Peaks” jest już nużące i wyeksploatowane, ale z powodu pojawienia się (…) produkcji nawiązujących do dzieła Davida Lyncha i Marka Frosta trudno uciec od tej powszechnej opinii. „Miasteczko Twin Peaks” nie tylko bowiem na początku lat 90. wyznaczyło nową, odważną drogę, którą pójdą twórcy serialowi (…), ale wywróciło do góry nogami oswojoną dotychczas w telewizji konwencję kryminalną. Stało się tak głównie poprzez wprowadzenie rozbudowanej sfery irracjonalności: znaczących fabularnie snów, motywów magicznych, elementów demonologii. Również za sprawą odmiennego podejścia twórców do samej zbrodni – wieloznacznej, stanowiącej katalizator nie tyle linearnego rozwoju fabuły, co przemian bohaterów i pewnego rodzaju demistyfikacji czasoprzestrzeni”. To o czym wspomina badaczka, czyli demistyfikacja czasoprzestrzeni widoczne jest szczególnie w nowych odcinkach serialu, które rozwijają sferę rozważań o pochodzeniu dobra i zła kosztem linearnej fabuły.
To co łączyć będzie „Twin Peaks”, „Z archiwum X” i rzadziej wspominany tytuł, ale równie istotny w tym zestawieniu, czyli „Przystanek Alaska”, to przede wszystkim aura tajemnicy typowa dla telewizyjnej rzeczywistości seriali lat 90. W przypadku dwóch pierwszych seriali będzie ona dotyczyć wątków kryminalnych, ale i ogólnych rozważań dotyczących natury ludzkiej, co zostało już wspomniane w kontekście „Twin Peaks”, natomiast w przypadku „Twin Peaks” i „Przystanku Alaska” rozwijanie wyobrażenia o społeczności małego miasteczka i wdarciu się do niej kogoś z zewnątrz pokazuje że „osobnik” spoza wspólnoty, musi poznać jej zasady, zaakceptować je i wdrożyć jeśli chce zostać przez nią zaakceptowany (przypadki agenta Coopera i doktora Joela Fleischmana rozwijają się w nieco innych kierunkach, ale podobny jest punkt wyjścia, bohaterowie docierają do swoich miasteczek z poczucia obowiązku).
„Chcę uwierzyć”, czyli starcie światopoglądowe
Serial Chrisa Cartera powstały dla stacji FOX, w którym przez lata (1993-2002, 2016, 2018) towarzyszymy agentom specjalnym, czyli Foxowi Mulderowi (David Duchovny) i Danie Scully (Gillian Anderson) w momencie debiutu trafił na idealny grunt jeśli mowa o nastawieniu społecznym. Idealnie splótł się z (także rozwiniętymi na gruncie polskim) dyskusjami o New Age, istnieniu UFO, zwracaniu się ku sferze nieracjonalnej (seanse z Anatolijem Kaszpirowskim), czy masowej panice z powodu AIDS. Wszystkie te strachy i niepokoje wybrzmiewają w serialu.
„Z archiwum X” z racji wielu sezonów można pogrupować na odcinki dotyczące spraw tygodnia niezwiązanych z uniwersum, głównych wątków powiązanych z tematykę spisku, który śledzi Fox Mulder, a także (w latach późniejszych) na odcinki o zabarwieniu humorystycznym, poruszające lżejszą tematykę. W każdym z nich obserwowaliśmy starcie dwóch postaw: racjonalnej badaczki Dany Scully i skłonnego podążać za teorią spiskową, Foxa Muldera. Paradoks polegał na tym, że widownia – często wbrew swojemu rzeczywistemu światopoglądowi przyznającemu nauce najwyższą wartość, wpadając do uniwersum „Z archiwum X” była skłonna przyznać rację Mulderowi.
Serial zadebiutował w stacji FOX 10 września 1993 odcinkiem pilotowym, który zaczyna się od planszy informującej, że „przedstawiona historia jest oparta na udokumentowanych wydarzeniach”, podobny zabieg zastosowali później braci Coen w filmie „Fargo”. Odcinek, w którym poznajemy Muldera i Scully wprowadza nas w losy Archiwum X. Dana Scully zostaje wezwana przez swoich zwierzchników z FBI na spotkanie, podczas którego dowiaduje się, że będzie pracować z Mulderem i jej zadaniem stanie się raportowanie wyników prowadzonych razem śledztw. Gdy poznajemy bohaterkę, na myśl przychodzi nam postać Clarice Starling, wykreowana przez Jodie Foster w filmie „Milczenie owiec”. Film miał swoją premierę prawie trzy lata wcześniej. Dana Scully jest absolwentką studiów medycznych, która nie pracowała nigdy w zawodzie, została zwerbowana do FBI jeszcze przed zakończeniem nauki na uczelni. Jest specjalistką od autopsji, naukowczynią i daleko jej do wiary w zjawiska nadprzyrodzone. Z kolei Mulder, mimo świetnego wykształcenia odebranego na Oxfordzie, znajduje się po drugiej stronie barykady.
Pierwszy odcinek wprowadza nas także w prywatną historię bohatera. Dowiadujemy się, że gdy miał dwanaście lat, jego młodsza siostra została uprowadzona w środku nocy z domu i dopiero stan głębokiej hipnozy, w który po latach został wprowadzony bohater, uświadomił mu, że był tego świadkiem i pamiętał jej krzyk. Historia rodziny Muldera i zagłębianie w sprawy Archiwum X, które dzięki jego inicjatywie zostało po latach wskrzeszone, sytuuje bohatera po stronie zjawisk w jakimś sensie „modnych” i głośno dyskutowanych w latach 90. Temat uprowadzenia przez UFO i liczne publikacje na temat niezidentyfikowanych obiektów latających pojawiły się także w polskim dyskursie medialnym. Debaty, relacje „uprowadzonych”, rozmowy ze specjalistami, a także rozmowy prowadzone z myślą o młodej widowni (jak choćby w programie „Rower Błażeja”) sprawiały, że każdy musiał opowiedzieć się po którejś ze stron tej dyskusji. Jednak to co sprawiało, że najmłodsza widownia oglądała „Z archiwum X”, które w Polsce pojawiło się 20 marca 1996 roku w TVP2, to przede wszystkim tajemnica. Zaglądaliśmy pod podeszwę spraw kryminalnych razem z duetem agentów specjalnych i chcieliśmy poznać prawdę, albo uwierzyć tak jak Mulder.
Nie warto jednak upraszczać tematyki serialu i sprowadzać jej jedynie do kwestii UFO. Na przestrzeni wielu sezonów omawiane były liczne tematy z zakresu szeroko rozumianej fantastyki naukowej, sam serial bawił się konwencją gatunkową stając się horrorem, thrillerem, albo paradokumentem policyjnym. Z perspektywy czasu możemy uznać, że odcinki, które najczęściej wspominane są jako wzbudzające największe wrażenie, niekoniecznie dotyczyły wielkiego spisku nadzorowanego przez Palacza, czy innych wysoko usytuowanych mężczyzn w FBI. Zwłaszcza, że spisek który z biegiem lat stanie się obsesją Muldera fabularnie był najmniej atrakcyjny.
Na subiektywnych listach, najlepszych odcinków serialu, tworzonych przez jego wielbicieli często znajdujemy m.in. „El Mundo Gira” („Świat się kręci”, sezon 4, odcinek 11) dotyczący latynoamerykańskiej legendy dowodzącej istnienia El Chupacabra. Mowa tu o zwierzęciu omawianym w ramach kryptozoologii. Jego istnienia nigdy nie udało się potwierdzić w wiarygodny sposób, lokalizacyjnie powiązane było z Portoryko, Meksykiem i południowymi stanami Ameryki. Równie głośnym odcinkiem, ale z uwagi na zupełnie inną tematykę był „Home” („Dom”, sezon 4, odcinek 2). Ten odcinek widownia amerykańska na kanale FOX obejrzała tylko raz. Opowiadał o żyjącej w odosobnieniu rodzinie, w której od pokoleń dochodziło do czynów kazirodczych. Członkowie rodziny Peacock byli osobami zaburzonymi z rozmaitymi deficytami intelektualnymi, żyjącymi poza społeczeństwem. W tym przypadku, oczywiście w specyficznej konwencji serialu, został poruszony ważny problem społeczny, ale konserwatywny FOX uznał, że jego widownia nie powinna oglądać takich treści, z czym nie miały nigdy problemu stacje europejskie.
Odcinek, który nawiązuje do twórczości Mary Shelley, a przede wszystkim „Frankensteina, czyli współczesnego Prometeusza”, to po prostu „The Post-Modern Prometheus” („Postmodernistyczny Prometeusz”, sezon 5, odcinek 5). Chris Carter nie tylko nawiązuje do literatury grozy, ale udanie bawi się jej konwencją, uwspółcześniając opisaną przez pisarkę problematykę. Odcinek nawiązuje także do klasyki kina współczesnego wspominając „Maskę” Petera Bogdanovicha, „Człowieka słonia” Davida Lyncha i „Edwarda Nożycorękiego” Tima Burtona.
Wraz z upływem lat, gdy twórcy śmielej eksperymentowali z formą, pojawiały się odcinki komediowe, zrywające z „poważną” tematyką pierwszych sezonów. Należy wspomnieć m.in. „Hollywood A.D.” wyreżyserowany przez Davida Duchovnego („Hollywood naszej ery”, sezon 7, odcinek 19), „Dreamland” i „Dreamland II” (sezon 6, odcinek 4 i 5) oraz „Monday” („Poniedziałek”, sezon 6, odcinek 15).
Bez wątpienia serial Chrisa Cartera zdołał opisać większość lęków prześladujących społeczeństwa żyjące w latach 90. Zarówno odcinki poruszające nośne wówczas tematy, które znajdowały swoją reprezentację nawet w operach mydlanych (wątek uprowadzenia przez UFO pojawia się w popularnej w tamtym okresie „Dynastii”), jak i kwestie niszowe, ale ważne dla uniwersum serialu. Można by powiedzieć, że przecież opery mydlane chętnie korzystały z tak nieprawdopodobnych motywów fabularnych, ale jednak częściej były to kolejne „zmartwychwstania”, a porwanie Fallon (w tej roli Emma Samms) przez niezidentyfikowany obiekt latający było odpowiedzią na to, co aktualnie interesowało widownię i o czym chętnie dyskutowała.
„Z archiwum X” doczekało się w ostatnich latach dwóch wznowień, odcinki pojawiły się w roku 2016 i 2018 skupiając na kwestiach spisku. Powrót serialu wzbudził spore zainteresowanie, ale głównie ze względu na dużą sympatię do bohaterów (zwłaszcza że Mulder zniknął z serialu w sezonie siódmym i kolejne odcinki realizowane były bez udziału Duchovnego). Czy nowe odcinki były potrzebne? Nie wskrzesiły ducha lat 90., ale były jak miłe spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi, których lubimy i życzymy im dobrze.
Badacz Brian Lowry (autor książki „Prawda leży daleko. Oficjalny przewodnik po serialu „Z Archiwum X”” wydanej w 1997 roku) o najbardziej aktywnych fanach pisał następująco: „„Z Archiwum X” otworzył własną stronę w Internecie 12 czerwca1995 roku, ale fani serialu działali już znacznie wcześniej. Przedstawiciele Delphi, jednego z serwisów on-line, szacują, że w sesjach poświęconych „Z Archiwum X” uczestniczy miesięcznie około 25 000 użytkowników sieci, a więc jest ich znacznie więcej niż tych, którzy dyskutują na temat wszystkich pozostałych seriali FOX-a dostępnych w Internecie. Odbywają się co najmniej cztery sesje tygodniowo. W niedzielę wieczorem przed komputerami zasiadają członkowie Klubu Wielbicieli Davida Duchovny’ego (w dniu jego urodzin grupa wielbicielek urządziła aktorowi „prawdziwe przyjęcie” z prawdziwymi podarkami; inna grupa nazwała się Brygadą Estrogenową Davida Duchovny’ego), we wtorek odbywa się dyskusja na temat zjawisk paranormalnych, w piątek rozmowa „na gorąco” po kolejnym odcinku, w sobotę zaś ogólna dyskusja o serialu. Istnieje również mniej formalna, choć bardzo przebojowa Brygada Testosteronowa Gillian Anderson, jednak wszystko wskazuje na to, że są nieco bardziej powściągliwi niż ich żeński odpowiednik.
W drodze do Cicely
Ostatnim tytułem w zestawieniu jest „Przystanek Alaska”, który ze względu na brak nowych odcinków, najmocniej pokrył się kurzem przeszłości. Nie znaczy jednak, że nie było planów wznowienia serialu. O możliwości reaktywacji serialu stacja CBS mówiła od 2017 roku. Podczas ATX Television Festival w Austin doszło do spotkania twórców i obsady „Przystanku Alaska”. „Bardzo byśmy chcieli wrócić. Rob Morrow próbuje to wszystko zorganizować. Jestem pewien, że wszyscy zgodzilibyśmy się na udział” – powiedział wówczas producent Joshua Brand. Minęło pięć lat i od tamtego spotkania nic nowego się nie wydarzyło więc mało prawdopodobne, że w najbliższym czasie doczekamy się zaproszenia do Cicely. Plan na kontynuację zakładał, że Joel Fleischman po latach wraca do Cicely z powodu śmierci dawnego przyjaciela.
„Przystanek Alaska” to nie jest serial dla dzieci
„Przystanek Alaska” to serial który prawdopodobnie oglądaliście ukradkiem na TVP 2, a powinniście już spać, bo „to nie dla dzieci”. Potwierdzam – to nie jest serial dla dzieci! Gdy obejrzałam go po latach w całości, po odcinku finałowym napisałam, że „to naprawdę skomplikowana opowieść o dojrzewaniu, poszukiwaniu korzeni, kolekcjonowaniu strzępów własnej przeszłości. To wcale nie jest miły serial o małej społeczności, gdzie każdy zna swoje miejsce i może liczyć na pomoc sąsiada.
Z jednej strony widzimy Amerykę nostalgiczną – tęskniącą za swoimi korzeniami (stale obecny wątek rdzennych Amerykanów nie tylko jako karty w historii Stanów Zjednoczonych, ale także jako budulca ekosystemu współczesności) i okresem osiągnięć kosmonautycznych (postać Morrisa Minnifielda, byłego astronauty, inżyniera, inwestora rozwijającego Cicely, republikanina, tradycjonalisty, homofoba tęskniącego za nuklearną rodziną), a także napawającą się swoim popkulturowym wizerunkiem (zbudowanym wokół takich artefaktów jak bar szybkiej obsługi serwujący śniadania i lunche oraz sklep wielobranżowy będący równocześnie punktem pocztowym). Z drugiej strony jest to Ameryka republikańska, nieufna obcym, nieznanym przybyszom, zamknięta w sobie, niechętna zmianom. Każdy obcy musi „zapracować” na społeczną akceptację, ale nie oznacza to automatycznie wejścia w ciasny krąg autochtonów. Jeżeli lubicie Junga, Kafkę, „Wojnę i pokój”, to zdecydowanie serial dla Was!”.
„Przystanek Alaska”, podobnie jak „Miasteczko Twin Peaks” operuje konceptem obcego przybysza wdzierającego się w tkankę małej lokalnej społeczności. U Lyncha był to agent Dale Cooper, a w serialu CBS jest to młody lekarz, doktor Joel Fleischman. Musi on odpracować staż po ukończeniu studiów medycznych i nie jest szczęśliwy, że akurat miejscem, które przypadło mu w udziale jest Cicely. Jako mieszkaniec Nowego Jorku nie może przyzwyczaić się do małomiasteczkowego stylu życia. Przydzielony mu mały, drewniany domek nie spełnia jego standardów, a konieczność ciągłych napraw i samodzielnej konserwacji powoduje, że chciałby jak najszybciej wrócić do prawdziwego domu i swojego życia.
Oczywiście wraz z upływem czasu, gdy poznaje mieszkańców, ich życie, a także samo miasteczko, odnajduje się na Alasce i zaczyna uczyć rytmu życia wyznaczanego przez naturę i zmieniające się pory roku. Początkowo jest obcym, który musi się dostosować do życia mieszkańców, a jako indywidualista, Fleischman nie chce tego robić. Jest uparty i przekonany o słuszności swoich wyborów. Musi jednak często wykazywać się elastycznością ponieważ wywierana jest na nim presja ze strony mieszkańców. Widać to w odcinku, gdy musi przełożyć swój wyczekiwany urlop z powodu braku zastępstwa, albo gdy musi pracować w gabinecie, który w ogóle nie jest wyposażony w sprzęt diagnostyczny. W takich momentach, młody lekarz czuje się jakby trafił do ostatniego kręgu piekielnego. Zostaje jednak w Cicely i dowiaduje, że świat może wyglądać inaczej niż tylko tak, jak nauczył go tego Nowy Jork.
Z perspektywy czasu pamiętamy głównie rozgłośnię radiową KBHR i słynną audycję „Chris o poranku”, która budziła do życia 839 mieszkańców Cicely, a także sklep Ruth-Ann i knajpę Brick. Kwestią, która dzisiaj może nas uderzać bardziej niż w latach 90. jest związek Shelly Tambo (w tej roli Cynthia Geary) oraz Hollinga (John Cullum). Ona miała 18 lat, a on 63, a poznali się gdy bohaterka była niepełnoletnia. Ich związek wpisywał się w lokalny koloryt „ekscentrycznego” miasteczka, ale dzisiaj zadawalibyśmy o niego więcej pytań. Podobnie jak o dyktatorskie zapędy Morrisa Minnifielda i jego poglądy.
To jednak, co przyciągało widownię do „Przystanku Alaska” to wyjątkowość i niezwykle obrazowy związek bohaterów z naturą. W odcinku „Bon Hiver” oglądamy obchody udanej zimy i cały rytuał z tym związany. Oczekiwanie na pierwszy śnieg, którego zapach opisał w swojej audycji Chris, to przykład wydarzenia jednoczącego wszystkich mieszkańców. Wychodzą z domów i pracy na ulicę po to, żeby podziwiać pierwszy śnieg i życzyć wszystkim dookoła udanej zimy. Tak przedstawiane relacje społeczne sprawiały, że widzowie mieli ochotę rzucić wszystko i ruszyć na Alaskę, gdzie życie nie jest tak łatwe jak pozornie może sugerować serial. Serial działał na widzów jak ciepły koc w chłodny dzień – mogliśmy ogrzać się w serdecznym uścisku bohaterów życzących sobie wszystkiego dobrego.
Zniknięcie Fleischmana, podobnie jak Muldera w „Z archiwum X” spowodowało załamanie popularności serialu i postawiło pod znakiem zapytania sens jego kontynuacji. Fleischman zaszywa się wśród rdzennych Amerykanów i postanawia spędzić czas w odosobnieniu, żeby zrozumieć siebie i to, czego chce od życia. Jego miejsce w Cicely zajmuje nowy lekarz, którego losy nie obchodziły widowni zgromadzonej wokół Joela Fleischmana. To był gwóźdź do trumny produkcji i serial nieuchronnie zbliżał się do końca. „Wygumkowanie” Fleischmana z rzeczywistości Cicely sprawiło, że finał nie był satysfakcjonujący i w zasadzie nikogo nie obchodził. Zniknięcie głównego bohatera sprawiło, że widownia zniknęła razem z nim. Jedynym bohaterem, który mógłby zapełnić lukę po Joelu i być ważnym dla widzów, był Chris (John Corbet) ze swoim nietuzinkowym podejście do życia. Warto wspomnieć, że Chris w swoich licznych monologach „przewidział” przyszłość ludzi żyjących w XXI wieku. W jednym z odcinków w swojej audycji z niepokojem stwierdził, że już niebawem ludzie będą się przytulać do monitorów i innych powierzchni z ekranem. Czyż nie miał racji? Wspomnijcie jego słowa, gdy będziecie scrollować Instagram.
Czego nauczyły nas seriale oglądane w latach 90.?
Czego nauczyły nas seriale oglądane w latach 90.? Na pewno rytmu życia małomiasteczkowej Ameryki, który niekoniecznie odpowiada rzeczywistości. Krytyczne spojrzenie na marzenia młodego pokolenia Amerykanów, których oglądamy w „Miasteczku Twin Peaks” i brak odniesionych sukcesów gdy widzimy ich ponownie po ponad 25 latach boleśnie obala mit „amerykańskiego snu o potędze”. Nie znaczy to jednak, że zderzenie z rzeczywistością unieważnia nasze uwielbienie Cicely i pragnienie ucieczki w świat, gdzie każdy zna swoje miejsce i wpisuje się w koloryt lokalnej społeczności. Jednym z producentów „Przystanku Alaska” był David Chase, człowiek który za kilka lat miał stworzyć swoje opus magnum, czyli „Rodzinę Soprano”, ale to już historia na zupełnie inny odcinek.
Mateusz Witkowski, badacz kultury popularnej i współautor popularnego podcastu o latach 90. i 00. „Podcastex”, wyjaśnia dlaczego tak bardzo kochamy nasze wspomnienia z dziecięcych seansów „seriali dla dorosłych”. - Dlaczego „Miasteczko Twin Peaks” i „Z archiwum X” stanowią dla osób urodzonych w latach 80. tak ważny punkt odniesienia? W pierwszym odruchu mam ochotę powiedzieć: bo „Rodzina Soprano” miała premierę kilka lat później (śmiech). Ale tak zupełnie poważnie: bo to powiew Ameryki, która w wyobraźni dzieciaków z naszego pokolenia była ziemią obiecaną – nie tylko pod względem popkulturowym. Ktoś mógłby powiedzieć: no gdzie tam, przecież Cordell Walker ze swoim nieodłącznym pick upem, to były dopiero Stany Zjednoczone! – „Strażnik Teksasu” to jednak propozycja nieco staroszkolna i westernowa (no przecież ten jego dodge to tak naprawdę rumak), a Stany kręciły nas przede wszystkim jako przestrzeń wyobraźni i możliwości. Mamy więc dinerowy demonizm „Twin Peaks”, lurowatą (ale dobrą) kawę i placki z wiśniami, mamy też wszelkie formy dziwactw i wynaturzeń ze „Z archiwum X”, no i – w obu przypadkach – mamy agentów FBI! Byliśmy przyzwyczajeni do tego, że seriale „nie dla dzieci” nie mają nam do zaoferowania niczego więcej niż rzetelnie napisanej obyczajówki, a tu do dobrego pisania dołączyła też kompletnie odpałowa fantastyczność. A do tego: groza. Być może dziś niektóre odcinki „Nie do wiary” wydają się nam dużo straszniejsze od przygód Muldera i Scully, ale tamte dziecięce seanse spod kołdry miały prawdziwy urok, były sięganiem po zakazany owoc - dodaje.
Dołącz do dyskusji: Jakie seriale oglądaliśmy w latach 90.? Podróż od Cicely aż do Twin Peaks