PO nie wyciągnęła lekcji z przegranej, PiS narzucał tempo (opinie o kampanii)
Kampanie prezydencka i parlamentarna połączyły się, punktem zwrotnym było zwycięstwo Andrzeja Dudy. Sporym zaskoczeniem była Platforma Obywatelska, która nie potrafiła wykorzystać swoich sukcesów i skupiła się na straszeniu PiS-em. Partia Jarosława Kaczyńskiego narzucała tempo, a Zandberg i Nowacka zbyt późno się pojawili - kampanię parlamentarną dla Wirtualnemedia.pl oceniają eksperci.
Kończy się kampania parlamentarna przed niedzielnymi wyborami. O północy z piątku na sobotę rozpocznie się cisza wyborcza, a 25 października Polacy wybiorą posłów i senatorów.
Zapytani przez portal Wirtualnemedia.pl przedstawiciele mediów zgodnie zwracają uwagę na wtorkową debatę jako wydarzenie, które było ważnym punktem w tej kampanii. Emitowane dzień wcześniej starcie Kopacz-Szydło nie wniosło niczego nowego do obrazu partii reprezentowanych przez kandydatki, ponieważ obie grały zbyt defensywnie. Niektórzy komentatorzy wskazują, że kampania prezydencka zlała się z parlamentarną, która tak naprawdę wystartowała zaraz po zwycięstwie Andrzeja Dudy. Dodało to pewności działaczom Prawa i Sprawiedliwości, od tego momentu partia utrzymywała się na fali wznoszącej i narzucała tempo przeciwnikom.
Na ostatnie wyniki sondażowe zwraca uwagę publicysta Andrzej Urbański, w przeszłości m.in. szef Kancelarii Prezydenta RP i doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego, z których wynika, że ugrupowanie Pawła Kukiza podwoiło swój wynik wyborczy.
- Może mieć kilkanaście procent i kolejny raz zaskoczy wszystkich. Około 8 proc. dla Zjednoczonej Lewicy to nie jest dwucyfrowy wynik, o który walczyła Barbara Nowacka. Właśnie w odpływie elektoratu lewicowego może upatrywać swoje szanse Platforma Obywatelska - prognozuje Urbański. - Kampania była dla mnie bardzo ciekawa, niestety została potraktowana bardzo hasłowo. Powinna się odbyć wielka debata o tym, co zrobimy, kiedy uchodźcy znajdą się już w Polsce. Polacy nie wiedzą, czy nadamy im obywatelstwo, damy wszystkie świadczenia, przekażemy im mieszkania, czy będą służyli w polskiej armii. Oni będą żyli u nas przez najbliższe kilkadziesiąt lat, a ten wątek nie został potraktowany poważnie - podaje przykład Andrzej Urbański.
Prezes MSL Group Sebastian Hejnowski ocenia kończącą się kampanię parlamentarną jako jedną z „najbardziej jałowych w historii polskiej demokracji”. - Po pierwsze, dwie główne kandydatki do fotela, choć o kluczowe stanowiska w państwie ubiegają się po raz pierwszy (efekt świeżości, nowości), okazały się mało charyzmatyczne i styl prowadzonych przez nie kampanii uwidocznił się w trakcie pierwszej debaty. Wyuczone zdania, powtarzane frazesy, brak emocji i chęci porwania atencji wyborców. Po drugie, znowu osią kampanii była dyskusja o tym, by nie dopuścić PiS-u do pełni władzy - wymienia Hejnowski. - Co statystyczny wyborca zapamięta z programów partii? Raczej trwający konflikt na linii dwóch wiodących obozów, niż konkretne obietnice. Dynamika zmieniła się po drugiej debacie, kiedy niespodziewanie wielkim wygranym starcia został Adrian Zandberg. Pokazał, że choć nauczył się swoich kwestii, to głęboko w to wierzy i jest „jednym z nas”. Mam też wrażenie, że nie wszystkie sztaby wyciągnęły lekcję z kampanii prezydenckiej, podczas której wygrał kontakt z wyborcami, otworzenie się na młode pokolenia, w szczególności z mniejszych miast oraz odejście od linii głównego sporu politycznego - ocenia prezes MSL Group.
- Kampania bez ognia i nadzwyczajnych punktów zwrotnych - tak okres przedwyborczy ocenia redaktor naczelny „Faktu” Robert Feluś. - W sumie do rangi wydarzenia kampanii urasta wtorkowa debata i to, jak zaprezentował się w niej pan Zandberg. Widać po czwartkowym sondażu TNS Polska dla Fakt24.pl jak mocno podskoczyła partia Razem. Sensacją absolutną byłaby sytuacja, w której Razem przekroczyłaby próg wyborczy, a Zjednoczona Lewica spadłaby poniżej 8 proc. nie wchodząc do Sejmu - podkreśla Feluś.
Naczelny „Faktu” wskazuje na potrzebę zmiany formuły debat telewizyjnych. - Dziennikarze zostali zamienieni w promptery do odczytywania pytań. To powodowało, że trwający kilkadziesiąt minut program zamiast zaciekawiać, raczej usypiał - ocenia Robert Feluś.
Dziennikarce „Faktów” TVN i TVN24 Biznes i Świat Katarzynie Kolendzie-Zaleskiej w całej kampanii zabrakło wyrazistej narracji i pokazania dwóch wizji Polski. - Ewa Kopacz starała się to zaprezentować, ale nie było takiego symbolicznego momentu, np. spotu, który by to wyborcom uzmysłowił. Nie było koordynacji i spójności wszystkich środków przekazu z żadnej ze stron. Być może kampania toczy się na tylu płaszczyznach, że trudno jest wskazać jedną linię, albo my jesteśmy już nią znużeni - zastanawia się dziennikarka.
W jej ocenie, Platforma Obywatelska nie wyciągnęła wniosków z kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego. - Ta kampania nie była udana. Owszem, Ewa Kopacz wzięła na siebie cały ciężar i jeździła po kraju. Ale jeśli w przedostatnim dniu pani premier jedzie tą samą trasą, którą Bronisław Komorowski jechał na końcu swojej przegranej kampanii to znaczy, że nie wyciągnięto wniosków. Brakowało jednej wspólnej strategii. Świetne spoty mieli Rafał Trzaskowski, Grzegorz Schetyna i Sławomir Nitras, ale to były działania lokalne - wskazuje Katarzyna Kolenda-Zaleska. - Zaskoczyła mnie również determinacja Jarosława Kaczyńskiego, człowieka nie pierwszej młodości, który wykonywał gigantyczną pracę, jeżdżąc po całej Polsce i przemawiając do ludzi - dodaje.
W podobnym tonie wypowiadają się dziennikarz „Gazety Wyborczej” Wojciech Czuchnowski i redaktor naczelny „Gazety Bankowej” Wojciech Surmacz. - Platforma Obywatelska nie potrafiła pokazać i wykorzystać swoich sukcesów, skupiła się na straszeniu PiS-em, co było błędem. PiS-owi dosyć skutecznie udało się ukryć swój radykalizm, który poznamy dopiero po wyborach. Lewica za późno wystawiła Nowacką, podobnie jak Razem zbyt późno pokazała Zandberga - ocenia Czuchnowski. Największym rozczarowaniem tej kampanii był dla dziennikarza Paweł Kukiz, który „zmarnował swój potencjał i skończył jako zakładnik narodowców”. - Zaskoczyła mnie bardzo słaba kampania PO, której brakowało jednej wspólnej linii, konkretnego przekazu. Za dużo w tej kampanii było zwrotów akcji, zmian wizerunkowych pani premier - zwraca uwagę Wojciech Surmacz.
Samą kampanię parlamentarną Surmacz ocenia jako najciekawszą od czasu kiedy po raz pierwszy PO wygrała wybory. - Dużo świeżości w debacie publicznej wprowadziły nowe ugrupowania, które pojawiły się na polskiej scenie politycznej (Kukiz, Petru, Razem). No i chyba jest to pierwsza od wielu lat kampania, podczas której tak dużo mówiło się o gospodarce. A najciekawsze jest to, że ton w tym wymiarze nadawało PiS, a nie ugrupowania liberalne jak Platforma Obywatelska czy Zjednoczona Lewica - stwierdza naczelny „GB”.
Michał Kobosko, dyrektor polskiego biura think-tanku Atlantic Council i redaktor portalu Project Syndicate, łączy obie kampanie, które odbywały się w tym roku, a punktem zwrotnym była dla niego wygrana Andrzeja Dudy, miała bowiem poważny wpływ na kampanię parlamentarną. - Wielu zwolenników PiS uwierzyło wówczas, że można wygrać i przełamać dotychczasową tendencję, utrzymującą się od 2007 roku. Ważnym punktem była debata liderów, na której pojawił się Adrian Zandberg z Partii Razem. W tym przypadku zadziałała siła mediów i obrazu, ponieważ odbiorcy nagle dostrzegli rozsądnie mówiącego młodego człowieka, który przekonał ich do siebie bez zagłębiania się w socjalistyczny program ugrupowania. Jest to przykład postaci z obrazkowych czasów, w których żyjemy. Ważne było również pojawienie się Nowoczesnej Ryszarda Petru, zbudowanej z niczego w ciągu zaledwie czterech miesięcy, bez znanych twarzy i ogranych polityków na zapleczu - zauważa Kobosko.
W opinii Koboski, wystawienie przez Platformę Obywatelską na front samej Ewy Kopacz, która nie została wybrana jako szefowa partii, ale wskazana przez Donalda Tuska na pełnienie tego stanowiska, i pozostawienie jej bez wsparcia czołowych polityków było koncepcją dyskusyjną. - Ona nie przeszła realnie żadnej weryfikacji, a Platforma jest bogata wieloma nazwiskami, które warto było w tej kampanii pokazać. Bardziej aktywni mogli być choćby Rafał Trzaskowski, Małgorzata Kidawa-Błońska i Grzegorz Schetyna - wskazuje dziennikarz.
Marek Kacprzak z Polsat News twierdzi z kolei, że kampania, która poprzedzała najciekawsze wybory, okazała się „zaskakująco słaba”. - Żadnemu ugrupowaniu nie udało się narzucić własnej narracji i własnej, spójnej wizji państwa. Zdecydowaną większość kampanijnego czasu wszystkie ugrupowania straszyły sobą nawzajem lub reagowały na wypowiedzi swoich przeciwników. W różnym wymiarze, ale większość istniała w tym czasie na zasadzie bycia w kontrze, lub będąc anty komuś lub czemuś. Właściwie nikomu nie udało się wyjść do przodu z przekazem, tak by kreować to, o czym się debatuje i co staje się główną osią sporu - podkreśla Kacprzak.
Dziennikarz również zwraca uwagę na ostatni tydzień, który - w jego opinii - okazał się decydujący w całym okresie przedwyborczym, zwłaszcza druga debata. - Większość kandydujących, z PiS na czele na nowo uwierzyło w swoją moc i swoją szansę. Czuć było coraz większy entuzjazm i wolę do walki. Zupełnie inaczej w PO. Platforma niknęła ze swoim przekazem. Jedyną osobą, która starała się jeszcze walczyć była premier Kopacz i naprawdę pojedynczy politycy, którzy prowadzili kampanię u siebie w regionie - dodaje Marek Kacprzak.
Jego zdaniem, Platforma Obywatelska komunikowała swoją kampanią, że nie wierzy w zwycięstwo, że jest rozbita i że nie rozumie współczesnej rzeczywistości medialnej. - I nie chodzi tylko o to, że nie istnieje w internecie, ale że nie ma opracowanego jednego wspólnego przekazu, który pociągnąłby za tym ludzi. Zupełnie inaczej niż PiS, który umiał stworzyć wokół siebie niezły zespół ze spójną ofertą i dobrą narracją, która umacniała twardy i zdeklarowany elektorat, ale i przyciągała bardzo dużą grupę nowych zwolenników, w tym młodych ludzi. Dobrze czas debaty i ostatnie dni wykorzystał Kukiz, który na nowo pokazał po co jest w polityce będąc anty wszystkim i wszystkiemu. Swoje pięć minut, no może trzy, miała też Partia Razem. Ale to za mało, by już teraz móc zaistnieć na poważnie - wskazuje dziennikarz Polsat News.
Warto dodać, że - w przeciwieństwie do PiS - sztab Platformy Obywatelskiej zdecydował nie prowadzić aktywnej kampanii w internecie, stawiając na bezpośredni kontakt z wyborcami. - Platforma na pewno nie będzie się ścigać na aktywność w internecie, ponieważ każdy radykalizm czy ideologia wiąże się z dużą potrzebą manifestowania swoich postaw. My po prostu z tym nie wygramy - wyjaśniała portalowi Wirtualnemedia.pl posłanka Joanna Mucha.
Wojciech Wybranowski z „Do Rzeczy” wskazuje na paradoks z jakim do czynienia mieli wyborcy: najciekawsze wybory od lat poprzedzała najnudniejsza kampania. - Zapamiętam próbę grania kwitami przez - wiele na to wskazuje - służby specjalne lub środowisko służb specjalnych. Mam tu na myśli przede wszystkim rolę jaka odegrał pan Stonoga, wyciągnięty z jakiejś szafy hochsztapler, który mimo skazującego wyroku pozostał na wolności i co jakiś czas wrzucał na portale społecznościowe dokumenty, do których nie powinien mieć dostępu. Na szczęście jego znaczenie na kształt kampanii i sympatie wyborców było nieporównanie mniejsze niż w 2005 roku, gdy służby sięgnęły po Annę Jarucką - zwraca uwagę Wybranowski, nawiązując do byłej asystentki Włodzimierza Cimoszewicza. W sierpniu 2005 roku Jarucka oświadczyła przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, że Cimoszewicz w 2002 roku upoważnił ją do dokonania zmian w swoim oświadczeniu majątkowym za poprzedni rok i usunięcia informacji o posiadanych akcjach PKN Orlen. Na skutek zamieszania wokół tej sprawy polityk wycofał swoją kandydaturę z wyborów prezydenckich.
- Wydaje mi się również, że kampania wyborcza rozbiła w proch i pył mit Michała Kamińskiego kreowanego na rewelacyjnego spin doktora. Zarówno kampania prezydenta Komorowskiego jak i kampania Platformy Obywatelskiej, której był współtwórcą powinna znaleźć miejsce w podręcznikach marketingu politycznego jako przykład tego jak kampanii prowadzić nie należy - stwierdza Wojciech Wybranowski.
Zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Wprost” Bartosz Marczuk uważa, że w okresie przed wyborami parlamentarnymi poruszono ważne dla Polaków tematy. - Wbrew powszechnemu malkontenctwu ta kampania nie wydaje mi się miałka. Wiele rzeczy, wokół których toczy się spór, jest bardzo ważnych. Chociażby pensje Polaków, pracy, reindustrializacji, podatkach i gospodarce, kondycji polskich firm czy ambicjach Polaków i powodach emigracji. Nie dyskutujemy natomiast na tematy, które PO starała się narzucić w końcówce, czyli „państwo wyznaniowe” i terror PiS-u - wyjaśnia Marczuk. - Poza tym oś sporu w kampanii nie przebiegała w tym samym miejscu jak w 2007 roku wobec wydumanego wówczas podziału na Polskę „liberalną” i „solidarną”, ale dobrze trafiła w obecny podział - pomiędzy kontynuacją a zmianą - podkreśla.
Również twórca ASZdziennik.pl Rafał Madajczak nie zgadza się z przedmówcami, którzy uznali tę kampanię za nie merytoryczną. - Była do bólu normalna: było straszenie PiS-em, była walka na spoty, był nieustanny objazd kraju i nawet poziom żenującego marketingu politycznego utrzymywał się w normie (z wyjątkiem piosenki „Ja nie pękam” Michała Kamińskiego i połowy kampanii Twitterowej) - zauważa Madajczak. - A że nie było „wielkich tematów z Magazynu Świątecznego” - widocznie wyborcy ich nie chcieli. Z perspektywy ASZdziennika, wybory były do ostatniego tygodnia średnio „grzejące”, czytelnicy byli przeciążeni polityką w innych mediach, która przez brak charyzmy głównych liderek nie dostarczała medialnego paliwa - dodaje.
Zainteresowanie wyborców debatą - zdaniem Madajczaka - wynikało z bliskiego terminu wyborów, a nie jakości prowadzonej dyskusji. - Zupełnie, jakby wyborcy pomyśleli „no dobra, zaraz te wybory, trzeba się zorientować, co się dzieje”. Zaskoczyło mnie, że wystarczył jeden tekst o Adrianie Zandbergu, żebym pobił rekord ruchu na ASZdzienniku. Co było o tyle zabawne, że przedstawiciel Partii Razem przecież niczym nie błysnął poza tym, że nie zrobił z siebie kretyna. Co jednak w zupełności wystarczyło - podkreśla.
Dziennikarza „Gazety Polskiej Codziennie” Samuela Pereirę rozczarowała kampania, uważa ją jednak za ciekawą i zaskakującą. Choćby dlatego, że Paweł Kukiz pod koniec musiał walczyć o połowę poparcia z wyborów prezydenckich. - Wbrew oczekiwaniom komentatorów i politologów nie była to kampania, w której żylibyśmy taśmami, słynne rozmowy z „Sowy” były raczej tłem, motywem, który wracał, choćby w cytatach, jednak nie był głównym motywem, tematem nr 1 - podkreśla Pereira. - W mojej ocenie ostatnia publikacja, tzw. „taśm Kulczyka” wiele nie zmieni. Platforma Obywatelska będzie powtarzać swój przekaz o „ofiarach nielegalnych podsłuchów”, a Prawo i Sprawiedliwość nie zrobi z tego tematu ostatnich dni. Powód jest prosty: byłoby to wybicie z torów dotychczasowej kampanii Beaty Szydło, która opierała się głównie na tematach gospodarczych, propozycjach programowych i przekazie pro-obywatelskim - ocenia.
- Zwrotem kampanii parlamentarnej (która faktycznie trwa długo dłużej, niż termin ustawowy), w mojej ocenie było zwycięstwo Andrzeja Dudy. 24 maja okazał się przełomowym dniem, źródłem motywacji i nadziei. Beata Szydło jak można się było spodziewać: nie przerwała długiego marszu i z szefowej sztabu Andrzeja Dudy gładko przeszła do roli kandydatki na premiera nowego rządu. Sprawdzona w boju kampania i jej twórcy dalej wykonywali swoją pracę i zostanie ona w mojej ocenie nagrodzona objęciem rządów. Samodzielnych, ze wspierającymi ją posłami z klubu parlamentarnego Pawła Kukiza - konkluduje Samuel Pereira.
Tomasz Bartnik, partner w One Eleven, zauważa, że kampanie poprzedzające wybory stały się bardziej profesjonalne. - Nie oceniam samej narracji, czy poglądów. Poza paroma wpadkami po prostu widać, że zajmują się tym profesjonaliści. Najciekawszym wydarzeniem kampanii była druga debata wyborcza, która znacznie wzmocniła wizerunkowo mniejsze ugrupowania. Na tym tle narracja PO i PiS była mniej wyrazista i niestety nieco przestarzała. Jeżeli cokolwiek miało zmienić tę sytuację to ten moment. Poza nim sytuacja była stabilna od dłuższego czasu i nic nie wskazywało na zmianę - opisuje Tomasz Bartnik.
Dołącz do dyskusji: PO nie wyciągnęła lekcji z przegranej, PiS narzucał tempo (opinie o kampanii)