SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Kryzys wizerunkowy NBP. „Utajnione informacje, które powinny być jawne”

65 tys. zł miesięcznego wynagrodzenia  dla szefowej komunikacji dużego banku to nie są wielkie pieniądze, zważywszy na ogrom zadań i odpowiedzialności. Zwłaszcza bank narodowy powinien mieć bardzo rozległą komunikację, jednak mimo wszystko taka kwota to rekord w branży. W tej sprawie nie to stanowi problem. Istotniejsze jest, że NBP nie ujawnia zarobków swoich pracowników, a powinien to robić. Służyłoby to budowaniu przejrzystości życia publicznego w Polsce - uważają szefowie agencji PR w Polsce.

W środę przed południem Ewa Raczko, zastępca dyrektora departamentu kadr NBP podała na konferencji prasowej informacje o przeciętnych wynagrodzeniach w Narodowym Banku Polskim.

Poinformowała, że prezesi NBP miesięcznie zarabiali średnio 45 073 zł w 1999 roku, 74 136 zł w 2015 roku, a 63 531 zł w ub.r. Z kolei przeciętne wynagrodzenie dyrektorów departamentów wynosiło 38 089 zł w 2014 roku, 37 110 zł w 2015 roku, 37 381 zł w 2016 roku, 37 069 zł w 2017 roku, a 36 308 zł w ub.r. Są to kwoty brutto oparte na PIT-ach wystawianych przez NBP dla pracowników. Uwzględniają pensje podstawowe oraz wszystkie premie i dodatki.

Od połowy 2016 roku prezesem NBP jest Adam Glapiński, wybrany przez obecną większość parlamentarną i powołany przez prezydenta. Poprzednio tę funkcję pełnił Marek Belka.

NBP: Martyna Wojciechowska nie zarabia 65 tys. zł

Konferencję zorganizowano po tym, jak w ostatnich dniach odżyła sprawa zarobków Martyny Wojciechowskiej, dyrektor departamentu komunikacji i promocji w NBP. „Gazeta Wyborcza” poinformowała o tym pod koniec grudnia ub.r., na podstawie oświadczeń majątkowych, które Wojciechowska składała jako radna sejmiku mazowieckiego (wybrana z listy PiS). W 2015 roku zadeklarowała, że zarobiła 114 tys. zł, a w 2016 roku - że już 392 tys. zł. Od 11 lat pracuje w NBP, przy czym w sierpniu 2016 roku awansowała na szefową komunikacji i promocji. Dlatego „Wyborcza” oszacowała, że na tym stanowisku może zarabiać ok. 65 tys. zł.

Serwis OKO.press zwrócił uwagę, że Martyna Wojciechowska została też oddelegowana przez prezesa NBP do rady Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Tam zarabia ok. 11 tys. zł miesięcznie.

Ewa Raczko na konferencji nie podała konkretnych zarobków Martyny Wojciechowskiej. Zaznaczyła natomiast, że żaden z dyrektorów NBP nie zarabia 65 tys. zł lub więcej. - Informacje, że tak wysokich zarobków w NBP nie ma, przekazaliśmy już 12 grudnia 2018 roku. Miesięczne wynagrodzenie całkowite w kwocie 60 tys. zł przekroczył tylko jeden z dyrektorów w NBP i miało to miejsce w czasie kadencji prezesa Marka Belki - dodała.

W ostatnich tygodniach w mediach opisywano też rolę, jaką w NBP odgrywa Kamila Sukiennik, dyrektor gabinetu prezesa Glapińskiego. Spekulowano, że może zarabiać równie dużo co Martyna Wojciechowska, zwracano uwagę, że obie kobiety towarzyszą prezesowi NBP podczas wystąpień publicznych. Sukiennik czasami określano jako asystentkę Glapińskiego. - W Narodowym Banku Polskim nie występuje stanowisko asystentki Prezesa NBP - stwierdziła Ewa Raczko.

„Środki na wynagrodzenia w NBP nie są z budżetu państwa”

Wicedyrektor kadr w NBP poinformowała, że zasady wynagradzania pracowników NBP ustalono w 2010 roku, a środki na działalność banku nie są publiczne. - Gospodarka finansowa NBP prowadzona jest na podstawie rocznego planu finansowego (art. 64 ustawy o NBP), a środki na wynagrodzenia stanowią część ogółu środków NBP, które są elementem gospodarki finansowej NBP i nie pochodzą z budżetu państwa. Oznacza to, że budżet państwa nie jest obciążony kosztami gospodarki własnej NBP - opisała Ewa Raczko.

- NBP od lat kształtuje swoje wynagrodzenia analizując poziom płac w sektorze bankowym. Wynagrodzeń w NBP w żadnym wypadku nie można porównywać z odpowiednikami w jednostkach sektora publicznego - dodała. I zwróciła uwagę, że w 2017 roku według danych GUS zarobki w sektorze bankowym zwiększyły się o 6,8 proc. - Dla porównania wskaźnik wzrostu wynagrodzeń w NBP za rok 2017 wyniósł 3,1 proc. i był zdecydowanie niższy od dynamiki wynagrodzeń w większości instytucji publicznych - zaznaczyła.

W środę po południu Adam Glapiński na konferencji po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej stwierdził, że Martyna Wojciechowska jest wśród 14 dyrektorów NBP z pensjami podobnej wysokości oraz wśród 12 z podobnymi dochodami łącznymi. W NBP jest 25 departamentów, jako dodatkowy działa gabinet prezesa.

Glapiński: ustawę o jawności wynagrodzeń w NBP podpiszę obydwoma rękoma

Ustawę o jawności wynagrodzeń w Narodowym Banku Polskim podpiszę obydwoma rękoma - zapowiedział w środę prezes NBP Adam Glapiński. Jak dodał, aby mógł to zrobić, trzeba ją najpierw uchwalić. Zdaniem Glapińskiego, ustawa ta będzie fatalna dla funkcjonowania NBP.

"Ja tą ustawę o jawności wynagrodzeń w NBP podpiszę obydwoma rękoma. Ale jak słusznie, ktoś tam rozumiem z tej opozycji, ktoś kto się tym zajmuje zauważył, że trzeba tej ustawy, żebym to mógł zrobić" - powiedział w środę na konferencji prasowej po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej Glapiński.

"W tej chwili mam gotową; mogę jednym naciśnięciem klawisza ujawnić państwu listę 3 tys. 300 pracowników i ich wszystkie zarobki według PIT-u. Ale prawo na to nie pozwala. Albo samych dyrektorów. (...) Niech zrobią tą ustawę. Możemy pomóc nawet jakimiś siłami prawniczymi w jej przeprowadzeniu" - powiedział Glapiński.

Wskazał, że np. na uniwersytetach nie ma jawnych list. "Jeden profesor może zarabiać dziesięć razy więcej niż drugi. I to się często zdarza. Ludzie są tego ciekawi. Ludzie są ciekawi różnych rzeczy, w tym pieniędzy" - ocenił.

Jak tłumaczył, we wszystkich bankach prezes zarabia więcej niż prezydent, czy premier. "Bo my jesteśmy bankiem. Jesteśmy narodowym, ale bankiem. (...) Nasz schemat płac jest wzorowany na bankach" - wyjaśniał.

To byłby swoisty rekord w branży PR

Szefowie agencji public relations nie kwestionują ujawnionej wysokości zarobków Martyny Wojciechowskiej.

- Z punktu widzenia PR-owca oczywiście uważam, że 65 tysięcy dla szefowej komunikacji wielkiego banku to nie są wielkie pieniądze, zważywszy ogrom zadań i odpowiedzialności. Zwłaszcza bank narodowy powinien mieć bardzo rozległą komunikację. Ale czy są to pieniądze odpowiednie dla konkretnej osoby w konkretnym banku - tego nie potrafię powiedzieć, bo akurat w przypadku NBP nie dało się nigdy zaobserwować profesjonalnej komunikacji żeby to ocenić - mówi Piotr Czarnowski, prezes agencji First PR.

Grzegorz Szczepański, CEO agencji H+K Strategies dodaje: - Choć osobiście uważam, że najlepsi eksperci branży public relations w Polsce zasługują na podobny poziom wynagrodzeń, to według mojej wiedzy nikt z nas nie osiąga jeszcze takich zarobków. Nie poznałem Pani Martyny i nie potrafię ocenić jej kompetencji, ale jeśli faktycznie miałaby zarabiać 65 tys zł miesięcznie, to byłby to swoisty rekord w branży.

Utajnione informacje, które powinny być jawne

Nasi rozmówcy zwracają uwagę na to, że sprawa z ujawnieniem wysokości zarobków szefowej komunikacji NBP ma inny, ważniejszy wymiar. - W Polsce, w odróżnieniu od innych cywilizowanych krajów, wydawanie pieniędzy podatników otoczone jest tajemnicą, wbrew zasadom demokracji i przepisom prawa. Na przykład Hanna Gronkiewicz- Waltz była uwikłana w procesy o ujawnienie, na co konkretnie wydawała publiczne pieniądze i o ile pamiętam nawet mimo wyroków sądowych nie chciała ustąpić. Jej śladem idzie bardzo wielu szefów firm i instytucji Skarbu Państwa, powołując się na tajemnice służbowe, handlowe, kadrowe i rożne inne, mimo, że do ich podstawowych obowiązków należy jawne rozliczanie się z powierzonych przez nas pieniędzy. Wydaje mi się nawet, że zasada utajniania na co idą nasze podatki zyskuje niestety coraz szersze zastosowanie - podkreśla w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Piotr Czarnowski.

Dodaje – odnosząc się do wydanego przez NBP oświadczenia, w którym zaprzeczono informacjom o takiej wysokości wynagrodzenia Martyny Wojciechowskiej - że obowiązkiem firmy wydającej publiczne pieniądze jest pełna informacja o tym. - Z mojego punktu widzenia nie jest ważne ile, ale ważne, że powinno być jawne – uzasadnia szef First PR.

W podobnym tonie wypowiada się Grzegorz Szczepański: - Nie znajduję powodów by NBP, podobnie jak każda inna instytucja publiczna, miała nie podawać do publicznej wiadomości informacji na temat wysokości zarobków swoich pracowników. Służyłoby to budowaniu przejrzystości życia publicznego w Polsce. Wiązanie natomiast tego faktu z reputacją całej instytucji byłoby w mojej ocenie dużym nadużyciem - mówi.

Stawka wysoka, ekspertka nieznana

Szymon Sikorski, szef agencji Publicon zwraca uwagę, że pensje pracowników państwowych instytucji to pieniądze podatników, a jeżeli umowy wewnętrzne i zewnętrzne byłyby transparentne i otwarte dla opinii publicznej - nie byłoby problemu.

- Może dlatego, że dany prezes dwa razy zastanowiłby się, dając taką pensję, a dziennikarze i watchodogowe organizacje mogłyby od razu wychwycić i zadać odpowiednie pytanie. Zarobki nie byłyby narzędziem polityk medialnych, nie byłyby też elementem wpływu. Praca w sektorze publicznym wiąże się przecież z misją. Nie oznacza to, że trzeba dawać głodowe pensje - co to, to nie. Potrzebujemy przecież wysokiej jakości ekspertów - jednak nie powinny to być zarobki większe niż na rynku. Rynkowo ta stawka jest bardzo wysoka, a Pani - jako ekspertka - nieznana - uzasadnia Sikorski.

Dodaje, że w zachodnich krajach transparentność i otwartość są standardem - w Polsce jeszcze nie. - Wiąże się to szerzej ze spojrzeniem na politykę - jako na miejsce nie takie, gdzie można realizować misje i cele społeczne, ale na takie, gdzie się można nachapać. Afery takie jak z Panią Wojciechowską pokazują wierzchołek góry lodowej, pokazują brzydkie mechanizmy i .... cóż, odżegnują i odstraszają od sektora publicznego. Szkoda - komentuje dla Wirtualnemedia.pl Szymon Sikorski.

Konferencja NBP to przykład medialnej katastrofy

Przemysław Barowicz, partner w agencji Alfa Communications zwraca z kolei uwagę na ewidentny brak przygotowania merytorycznego środowej konferencji, tj. przede wszystkim treści oraz wypowiadającego się prezesa NBP. - Jest to przykład katastrofy medialnej, do której doprowadził brak profesjonalizmu służb ds. komunikacji NBP albo też – doskonale mogę sobie wyobrazić i taką okoliczność – nonszalancja i wysoka samoocena prezesa NBP - uzasadnia nasz rozmówca. Dodaje, że każda konferencja, a tym bardziej dotycząca sytuacji kryzysowej, powinna być szczegółowo zaplanowana pod względem kluczowych przesłań, dokumentu Q&A, poza które osoby wypowiadające się nie mogą wyjść. - Co więcej, osoby takie, zwłaszcza prezes Banku, powinny przed konferencją wziąć udział w „crash teście”, podczas którego miałyby okazję w szczegółach sprawdzić swoje wypowiedzi na trudne pytania. To podstawowe zasady, o których muszą pamiętać nie tylko specjaliści dbający o reputację instytucji, ale sami przedstawiciele zarządu - mówi Przemysław Barowicz.

Dziennikarze nieprzekonani: mało konkretów, kryzys wizerunkowy trwa

Dziennikarze komentujący na Twitterze konferencję przedpołudniową Narodowego Banku Polskiego zwrócili uwagę, że podano na niej tylko średnie zarobki dyrektorów. Nie poinformowano natomiast, ile wynoszą największe i najmniejsze. - Wiemy, że dyrektorzy przeciętnie zarabiają 36k miesięcznie (ze wszystkimi dodatkami) i że żaden nie zarabia - średnio - 65k lub więcej. Czasami? Być może. Ile zarabia najlepiej opłacany dyrektor: nie wiemy - stwierdził Grzegorz Siemionczyk z „Parkietu”. - Wszystko ładnie i pięknie, ale oprócz przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia można też podać najwyższe i najniższe na dyrektorskim stanowisku w NBP. W NBP, w którym jest de facto 16 pensji, bo co kwartał jest premia w wysokości pensji - napisał Bartek Bogusławski z „Dziennika Gazety Prawnej”.

- Precyzyjny komentarz NBP: pani dyrektor nie zarabia 65 tys. zł. A jak zarabia 63 tys. zł? Kuriozum - ocenił Agaton Koziński z „Polska The Times”. - Konferencja NBP - nie dowiemy się, ile zarabiają panie Wojciechowska i Sukiennik. Przypominam, że oprócz pensji z NBP mają posady w Bankowym Funduszu Gwarancyjnym i Krajowym Depozycie Papierów Wartościowych - dzięki decyzji prezesa Glapińskiego. Za BFG Wojciechowska ma ok 11 tys. - zaznaczył Roman Imielski z „Gazety Wyborczej”.

Zdaniem niektórych dziennikarzy podanie na tyle niekonkretnych informacji o zarobkach w NBP nie wyciszy tego tematu w mediach.

- O tej konferencji NBP będą jeszcze uczyć studentów komunikacji. Jak nic nie powiedzieć, wkurzyć dziennikarzy i obrazić opinię publiczną. Pokazowy przykład jak pogłębić kryzys wizerunkowy! - ocenił Łukasz Lipiński z „Polityki”. - Ta konferencja NBP to, za przeproszeniem, szczyt bezczelności i arogancji. Kryzys w NBP trwa w najlepsze - stwierdził Hubert Biskupski z „Super Expressu”. - Krótki wniosek z konferencji NBP: Kryzys trwa - zgodził się Michał Kolanko z „Rzeczpospolitej”. - Po briefingu NBP na temat wynagrodzeń żadna z wątpliwości dotyczących wynagrodzeń najbliższych współpracowników prezesa nie została rozwiana - podsumował Grzegorz Siemionczyk.

Zastrzeżenia wzbudził też fakt, że na konferencji nie było prezesa NBP. - Zaczęła się konferencja w NBP. Nie ma prezesa. Jedna z dyrektorek odczytuje oświadczenie NBP. Przewidziano dla dziennikarzy... trzy pytania - opisał Jan Kunert z TVN24.pl. - Dziwne, że w czasach tak rozwiniętego PR, nadal mają miejsce takie konferencje jak ta NBP. Sytuacja Banku jest teraz znacznie gorsza - ocenił Janusz Schwertner z Onetu. - Jeśli jakość tej konferencji miałaby świadczyć o kompetencjach dyrektor do spraw komunikacji... - napisała Kamila Ceran z TOK FM.

Prezes NBP kontra „Gazeta Wyborcza” i Jarosław Gowin

Adam Glapiński podczas konferencji skrytykował też sposób, w jaki o tej sprawie informuje część mediów. - Szczególnie się uczepiono dwóch pań dyrektorek... pań dyrektor, bo to też tak niewłaściwe jest, jakieś słownictwo feministyczne. Z nieznanych mi powodów. Z powodu może ich wyglądu, czy czegoś innego - stwierdził.

- Haniebne, brutalne, prymitywne, seksistowskie pastwienie się nad dwoma matkami, nad ich dziećmi, które chodzą do szkoły i przedszkola, nad ich mężami, nad ich rodzicami. Wszyscy są w Warszawie tym szalenie zbulwersowani, jak się prywatnie o tym rozmawia. Ale publicznie nikt nie zabierze głosu - ocenił prezes NBP.

Wprost odniósł się do publikacji „Gazety Wyborczej”, która dwa razy w tytułach tekstów na pierwszej stronie określiła Martynę Wojciechowską i Kamilę Sukiennik jako "dwórki Glapińskiego". - A króluje w tym gazeta, która mieni się jakimś recenzentem elegancji, tolerancji, równości płci itd. Nagle kobiety nie mogą zarabiać tyle co mężczyźni? - zapytał prezes NBP. Dodał, że w NBP połowę stanowisk dyrektorskich zajmują kobiety.

Adam Glapiński odniósł się też do komentarza do tej sprawy wypowiedzianego przez Jarosława Gowina, wicepremiera i ministra nauki. Gowin stwierdził, że zarobki Martyny Wojciechowskiej, jeśli naprawdę wynoszą ok. 65 tys. zł, są szokujące, a prezes NBP nie powinien chować głowy w piasek.

 

- Radziłbym panu Gowinowi, żeby dwa razy wziął głęboki oddech zanim się wypowiada na temat Narodowego Banku Polskiego - odpowiedział Glapiński. Jego zdaniem członkowie rządu nie powinni oceniać NBP, tak samo jak on i inni członkowie Rady Polityki Pieniężnej mający tytuły profesorskie nie recenzują reformy szkolnictwa wyższego, którą przygotował resort kierowanych przez Gowina.

- Bezwstyd - skomentował Jarosław Gowin na Twitterze tę wypowiedź Adama Glapińskiego.

 

Dołącz do dyskusji: Kryzys wizerunkowy NBP. „Utajnione informacje, które powinny być jawne”

36 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Aaron
Czyli wyszło jak zawsze: dziennikarze "śledczy" GW to zwykłe fajtłapy...
0 0
odpowiedź
User
Serpico
Jeżeli kogoś 65 tysięcy pensji nie razi to znaczy że całkiem odpłynął. Żadna "komunikacja" nie jest tyle warta. Ani żaden seks nawet. Jeżeli nie przywrócimy sprawiedliwości społecznej "wtymkraju" to już zawsze największym marzeniem każdego studenta będzie wyjazd za granicę.
0 0
odpowiedź
User
rozbawiony
Czyli wyszło jak zawsze: dziennikarze "śledczy" GW to zwykłe fajtłapy...
A na jakiej podstawie ten wniosek? Dziennikarz wyliczyli jej średnie miesięczne dochody na podstawie oświadczenia majątkowego. Zatem ta Pani kłamała w oświadczeniu majątkowym?
0 0
odpowiedź