Incel, simp, kukold i chad, czyli jak toksyczna męskość zalewa internet
Współczesne wojny i wojenki znacząco odbiegają od batalistycznych scen rodem z historycznych filmów lub obrazów Matejki, a coraz częściej przybierają „miękkie” formy. Dużo mówi się o wojnach hybrydowych, czy informacyjnych, które wykorzystują nowe technologie do szerzenia ideologicznej propagandy. Podobnie ma się rzecz z jedną z najstarszych wojen świata, czyli wojną płci - a coraz częstsze pojawianie się w przestrzeni publicznej takich określeń, jak „incel” czy „chad”, dobitnie tę tendencję potwierdzają.
Parę dni temu Krytyka Polityczna opublikowała tekst Patrycji Wieczorkiewicz („Jak zdradziłam sprawę feministyczną i przeszłam na stronę inceli”), w którym autorka pochyla się nad problemem tytułowych „singli nie z wyboru” (z ang. „involuntary celibate”) i dokonuje czegoś, co w dobie neoplemiennych wojenek na polskim podwórku można uznać za swoiste przełamanie i wyjście poza dotychczas obowiązujący schemat.
Wieczorkiewicz bowiem, nie tyle skupia się na stereotypach dotyczących inceli (o tym, kto dokładniej kryje się za tym terminem, za chwilę), ale zastanawia się nad przyczynami ich trudności w relacjach intymnych z perspektywy kogoś, komu zależy na zrozumieniu pewnych mechanizmów, zamiast pochopnego ich oceniania. Postawa „czułej narratorki”, jaką przyjmuje Wieczorkiewicz w tym konkretnym temacie, wywołała lawinę kontrowersji i na nowo podgrzała wojnę płci, tyle że w wydaniu cyfrowym. Kiedy wspomniany artykuł kilkukrotnie okrążył mój własny timeline, pomyślałam, że autorce udało się poruszyć wrażliwą strunę, która być może zasługuje na większą uwagę ze strony mainstreamowych mediów.
>>> Praca.Wirtualnemedia.pl - tysiące ogłoszeń o pracę
Przegryw przegrywowi nie równy
Pisanie o grupie młodych mężczyzn utożsamiających się z subkulturą inceli jest najeżone pułapkami nie tylko ze względu na narzucające się w tym temacie niemal same przez się stereotypy, ale przede wszystkim przez to, że łatwo tu o krzywdzące generalizacje. Tak jak feminizm może mieć wiele twarzy, tak incelizm obejmuje szereg różnych postaw i nie jest homogeniczną grupą, choć wspólnym mianownikiem inceli (czy też „przegrywów” lub „samców beta”, jak zwykli określać samych siebie przedstawiciele tego środowiska) z pewnością są poczucie osamotnienia i seksualna frustracja będąca efektem braku umiejętności nawiązania satysfakcjonującej relacji intymnej. Problem w tym, że zamiast poszukać przyczyn tych trudności w samych sobie, czy — paradoksalnie — patriarchalnej wizji świata, incele wolą obwiniać kobiety lub „simpów” lub „kukoldów”, czyli mężczyzn mających przesadnie zabiegać o kobiece względy lub „chadów”, czyli atrakcyjnych „samców alfa”, którzy przez to, że są w jakiś sposób uprzywilejowani (czy to przez status materialny, czy wygląd) mają „okradać” inceli z zainteresowania kobiet o wyśrubowanych oczekiwaniach względem potencjalnego partnera.
##NEWS https://www.wirtualnemedia.pl/komentarze/kanal-sportowy-youtube-krzysztof-stanowski-kontra-maja-stasko ##
Incel, czyli chłopiec (nomen omen) do bicia
Patrycja Wieczorkiewicz ma rację, gdy zauważa, że incel stał się dziś wygodnym słowem-wytrychem, publicystycznym kozłem ofiarnym do tego, by umieścić szereg problemów, z jakimi zmagają się współcześni mężczyźni w szufladce z etykietką „przegryw”. Taką narrację wspierają przykłady inceli (głównie z USA, gdzie narodziło się coś w rodzaju odrębnej subkultury incelizmu), którzy w swojej mizoginii rozsmakowali się tak bardzo, że pchnęła ich do czynów karalnych (przestępstw seksualnych, a nawet zabójstw na kobietach, które miały wzgardzić ich zalotami), ale są to ekstrema stanowiące nikły procent, a może nawet promil tej grupy. Trudno też nie zgodzić się z tym, że skoro za przemocowymi zachowaniami inceli stoją narastająca latami frustracja i realne cierpienie, to dotykając tego tematu, warto mieć na uwadze przyczyny tego stanu rzeczy i wykazać się pewną dozą zrozumienia.
Kultura gwałtu i syndrom sztokholmski
W poprzednim akapicie celowo nie użyłam określenia „empatia” czy „współczucie”, bo to one wywołały najwięcej kontrowersji wśród komentujących artykuł Wieczorkiewicz (głównie po stronie kobiet). Co więcej, jestem skłonna przyznać tym krytycznym głosom rację. Choć autorka nie pisze tego wprost, z jej tekstu przebija jednak wyraźna zachęta do tego, by spróbować postawić się na miejscu typowego incela i dopiero z tej perspektywy spojrzeć na problem „singli z przymusu”. Nic dziwnego, że ta sugestia wywołała falę reakcji obronnych. No bo jak to tak? Nagle poniżane, gwałcone i uprzedmiotowiane przez sfrustrowanych mężczyzn kobiety mają współczuć swoim oprawcom? Taka narracja może wywołać bardzo dużo szkód, głównie ze względu na to, że przynajmniej w Polsce (ale nie tylko), tzw. kultura gwałtu ma się naprawdę świetnie. Przemoc względem kobiet nadal nie spotyka się z należytym ostracyzmem (co ciekawe, choć większość mężczyzn zarzeka się, że uważa uderzenie kobiety za niehonorowe, to część z nich zupełnie nie ma problemu z przemocą werbalną czy ekonomiczną), a w społecznym przekazie nadal pokutuje mechanizm pt. „sama była sobie winna” (bo zupa była za słona, a spódniczka za krótka).
W tym kontekście rozumiem zarzuty, jakie pojawiły się pod adresem tekstu Wieczorkiewicz. Choć blisko mi do intencji autorki („przemoc rodzi przemoc”), to nie uważam, żeby nasze społeczeństwo było gotowe do empatyzowania z przemocowcami. Zresztą z tym współczuciem dla inceli jest podobnie jak z paradoksem tolerancji — jako społeczeństwo nie możemy przyzwalać na dyskryminowanie mniejszości, a przejawy piętnowania zachowań nietolerancyjnych nie są brakiem tolerancji, tylko walką o nią. Domaganie się „pochylenia się z troską” nad tematem inceli, choć na pozór szlachetne i wielkoduszne, może w obecnym stanie debaty publicznej nad Wisłą doprowadzić co najwyżej do zwiększenia poczucia winy wśród kobiet doświadczających przemocy ze strony mężczyzn, zniechęcić je do przerywania milczenia (bo przecież „skoro nie krzyczała w trakcie, to nie było gwałtu”), a w skrajnych przypadkach — syndromu sztokholmskiego, który każe ofierze umniejszyć doznawaną krzywdę i usprawiedliwiać kolejne akty przemocy ze strony oprawcy.
Nie trzeba zdradzać feminizmu, by zrozumieć „przegrywów”
Nie do końca też zgadzam się, ze „zdradą”, jaką autorka przypisuje sobie w tytule (choć wierzę, że i z takimi zarzutami ze strony feministek mogła się zderzyć). Problem z szerzeniem feministycznej myśli w Polsce polega w dużej mierze na tym, na czym polega problem z generalizacją w kontekście samych inceli — łatwo o szufladkowanie i alergiczne reakcje na każdą odbiegającą od patriarchalnego układu sił zmianę. Tymczasem, jak podkreśla coraz więcej naukowców i naukowczyń z zakresu gender studies, a także samych feministek i aktywistek na rzecz praw kobiet, patriarchalizm stanowi zagrożenie również dla samych mężczyzn: „Indoktrynując chłopców i wpajając im zasady patriarchatu zmuszamy ich do cierpienia i wyrzekania się swoich uczuć” — pisze w swoim eseju amerykańskie guru feminizmu, Gloria Jean Watkins, znana szczerzej pod pseudonimem bell hooks (tłum. Katarzyna Płecha, codziennikfeministyczny.pl). „Patriarchat wymaga od mężczyzn stania się emocjonalnymi kalekami. Ponieważ system ten odmawia mężczyznom pełnego korzystania z ich wolnej woli, mężczyznom ze wszystkich klas społecznych trudno jest zbuntować się przeciwko patriarchatowi, okazać nieposłuszeństwo patriarchalnemu rodzicowi, bez względu na to, czy jest to matka, czy ojciec” — dodaje aktywistka.
##NEWS https://www.wirtualnemedia.pl/komentarze/jaka-jest-wspolczesna-polka-5-typow-segmentacja-wspolczesnych-polek ##
Bardzo dobrze, że Krytyka Polityczna opublikowała tekst Wieczorkiewicz, bo każdemu z nas od czasu do czasu dobrze robi wsadzenie publicystycznego kija w mrowisko i chociażby chwilowe wytrącenie z informacyjnej bańki. Przy zachowaniu uwag do omówionego tu artykułu, mam nadzieję, że zapoczątkuje on szerszą dyskusję na temat incelizmu, bez deformujących rzeczywistość stereotypów i łatwych recept. Jednak dobrze by było, gdyby aktywistki i dziennikarki cieszące się autorytetem wśród kobiet i mężczyzn sprzyjających ruchom feministycznym (ich nikła reprezentacja w polskiej przestrzeni publicznej zasługuje na oddzielny artykuł), pochylając się nad incelami, nie stawiały się w opozycji do feminizmu — kulturowa wojna płci wyrządziła już bowiem tyle krzywdy, że nie warto jej wzniecać publicznymi deklaracjami o przechodzeniu z „obozu do obozu” i „zajmowaniu stron”. Inaczej obudzimy się w jeszcze bardziej spolaryzowanej społeczności, na której skorzystać mogą chyba tylko cyniczni politycy — po co ułatwiać im sprawę?
Dołącz do dyskusji: Incel, simp, kukold i chad, czyli jak toksyczna męskość zalewa internet