Iwo Zaniewski
Rozmowa z Iwo Zaniewskim, dyrektorem kreatywnym agencji reklamowej PZL, o kulisach kampanii reklamowej z udziałem kabaretu Mumio.
Robert Patoleta: - Jak zaczęła się przygoda z Mumio? Czy najpierw była umowa z Polkomtelem na kampanię Plusa, czy szukałeś odpowiedniej reklamy dla Mumio?
Iwo Zaniewski: Pierwszy raz zobaczyłem ich dawno temu na taśmach nagranych z telewizora przez Jeremiego Przyborę. Zaproponowałem im poprowadzenie reżyserowanej przeze mnie gali Klubu Twórców Reklamy. Na początku byli bardzo niepewni. Zastanawiali się - co to jest, z kim mają do czynienia, o co tu chodzi. Pokazałem im trochę moich reklam i oswoiło ich to. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział kim oni są. Kiedy Jadźka Basińska wyszła na początku uroczystości na scenę, wszyscy myśleli, że to jest pani typu Grażyna Torbicka, tylko nieznana. Otworzyła imprezę słowami: „Witam wszystkich bardzo gorąco”, po czym nagle zaczęła wykonywać piosenkę czołgając się po scenie. To był totalny szok, ludzie myśleli, że zwariowała. Dalej wszystko ewoluowało w podobnym kierunku. Ale gala skończyła się sukcesem, mieliśmy owację na stojąco.
- A jak doszło do tego, że znaleźli się w reklamach Plusa?
Ludzie z Plusa wymyślili sobie, że PZL powinno wziąć udział w przetargu na realizację kampanii reklamowej. Myśmy bardzo tego nie chcieli, bo Polkomtel jest dużą firmą, a my małą, i myśleliśmy, że obsługiwanie ich kampanii będzie dla nas gehenną. Im większe mieliśmy opory i obawy, tym bardziej Plus nas chciał. Pierwszą prezentację naszych pomysłów, w których Mumio jeszcze nie było, poprzedziłem wykładem na temat marności ich reklam.
- Obrazili się?
Nikt się nie obraził, ale trochę to nimi poruszyło. Tłumaczyłem, że powstające reklamy to totalny obciach. Nie są śmieszne, ale żenujące, bez szacunku dla widza i trudno po nich oczekiwać, że cały naród będzie kochał Plusa. Jednak na następnym spotkaniu dali nam do zrozumienia, że nas chcą, ale odrzucili nasze pomysły. Wtedy zrozumiałem, że wszystkie te promocje trzeba zakomunikować ludziom w postaci skeczów z Mumio, bo to jedyni tak utalentowani aktorzy, których znam. Wynegocjowaliśmy warunki. Plus sfinansuje zdjęcia próbne, a my i Mumio sprawdzimy czy to co powstaje nam się podoba i jeśli tak to zgodzimy się dać to do emisji, zakładając oczywiście, że będzie się to podobało Plusowi. I oni się na to zgodzili.
- Pierwsze powstało słynne „Kopytko”?
Nie, „Kopytko” było w środku. Pierwszy był spot z energicznym kolesiem w kurteczce, który przychodzi, wali w stół i zaczyna słowotok. Zaczęliśmy improwizować i próbować zmieścić w 25 sekundach początek, środek, puentę lub jej brak. Po zmontowaniu pierwszych czterech czy pięciu filmów odbyła się prezentacja przed Plusem. Po obejrzeniu siedzieli z dziwnymi minami. Kompletnie nie wiedzieli co powiedzieć. Puścili drugi raz. Ktoś się zaśmiał. Puścili trzeci raz. Zaśmiały się dwie osoby. Za czwartym razem śmiali się wszyscy. Wreszcie szef Daniel Wójtowicz powiedział, że jemu to się podoba. Podczas sondaży okazało się, że badani nie tylko się śmiali, ale pamiętali dialogi. Wtedy Plus poprosił, abyśmy zrobili następne spoty.
- Ile powstało reklamówek? Czy wszystkie zostały wykorzystane w telewizji?
Powstało dużo więcej niż zostało wyemitowanych. Po nakręceniu każdej partii mamy bardzo duży odsiew. Bardzo dużo rzeczy nam się nie podoba. Mieliśmy momenty kryzysów, wtedy Darek Basiński mówił: „Nie, to jest już koniec, więcej nic się nie da”. Bywało, że siedzieliśmy od 10 rano do czwartej, piątej po południu, cały czas próbowaliśmy i przerabialiśmy tylko jeden filmik. Teoretycznie było śmieszne, ale nikt się nie śmiał.
- Jak duży udział masz w wymyślaniu spotów?
Opowiem na przykładzie. Pierwszy dzień próbny polegał na improwizacjach. Patrzyłem, co wygadują i w pewnym momencie mówiłem: „To już trwa 10 minut, więc weźmy ten moment w którym się zająknąłeś, zróbmy z tego koniec, tylko dodaj to i to”. I to żeśmy szlifowali. Zauważyliśmy z czasem, że jesteśmy skuteczniejsi i zabawniejsze rzeczy wychodzą wtedy, kiedy oni sami sugerowali charaktery ludzkie. Kiedy to się skończyło, trzeba było wejść w dowcip sytuacyjny. „Kopytko” powstało w ten sposób, że zaplanowaliśmy, że jeden jest malarzem, maluje kółka, a drugi pyta go, co to właściwie znaczy. Ten odpowiada, że to jest alegoria - trudne słowo i tamten się wkurza. Zaproponowałem, że potem jeden będzie wyzywał drugiego od szczurów biurowych. Próbowaliśmy, ale to nie wychodziło. Wtedy powiedziałem, żeby pomazał mu klawiaturę pędzlami. I Darek niespodziewanie spytał: „Co mi pan tu napisał?”. Najśmieszniejsze rzeczy wychodzą przypadkiem, wtedy kiedy jest napięcie pomiędzy postaciami.
- Które ze spotów uważasz za szczególnie udane?
Fajne są „Kopytko” i „Kontrola”. Szczerze mówiąc wiele z nich podoba mi się, bo tego było dużo, ale też wiele jest takich, które nakręciliśmy ale nie zmontowaliśmy bo nie bawiły nas tak bardzo.
- Nie obawiałeś się, że widzowie tego nie przyjmą, że to jest zbyt nietypowe?
Ani chwili nie miałem takich obaw. Robienie z widza idioty jest wynikiem zidiocenia samych tworzących reklamy. To nie jest prawda, że widz chce koniecznie oglądać coś, co ma poziom najgorszego serialu. Takie seriale łatwo się tworzy, bo to nie wymaga żadnej specjalnej pracy, tylko zwykłą urzędniczą robotę polegającą na kolekcjonowaniu głupich dialogów i odgrywaniu tego w jakiś sposób. Gdyby stworzono serial, który jest wybitnym dziełem sztuki to nie było by tak, że to nie miało by oglądalności. Ze sztuką jest tak, że rzeczy wybitne doceniane są mniej lub bardziej świadomie przez wszystkich. Najlepszy dowód to właśnie te reklamy Plusa. Pojawiają się w nich momenty wybitnego aktorstwa, delikatnych niuansów i wszyscy to łapią.
- Co sądzisz o ich filmie „Hi Way”?
Miejscami bardzo mi się podoba. Dość długo się mu przyglądałem. Trochę doradzałem przy montażu. Zastanawialiśmy się co zrobić, żeby było fajniej. W gruncie rzeczy, kiedy Jacek Borusiński dał mi do przeczytania scenariusz, to go nie zrozumiałem, bo trudno z tych dialogów wyobrazić sobie co to ma być. Zarekomendowałem scenariusz producentowi Piotrowi Dzięciołowi. Natomiast jaki film z tego wyszedł, dość trudno jest mi ocenić. Podejrzewam, że wielu będzie się podobał, bo są tam różne zabawne sceny. Gdybym miał sam zmajstrować „Hi Way” od początku, próbowałbym nanizać te sceny na mocniejszą fabularną nić. Brak tego powoduje, że scenki tracą na śmieszności, stają się jakby pokazem poczucia humoru, a to nadaje całości trochę nonszalancki wyraz, wiem że niechciany przez Jacka.
- Ale tak właśnie jest reklamowany.
Tak, ale cała historia z tym, czy to jest drugi „Rejs”, szkodzi temu filmowi. Gdybyśmy twórców nie znali z reklam, tylko ze sceny „mumiowej”, „Hi Way” zostałby odebrany lepiej. Tam jest dowolność pozwalająca przekładać sceny między sobą, przez to dzieło traci na wadze. To trochę tak jak z malarstwem abstrakcyjnym. Można namalować żółty trójkąt w miejscu w którym czegoś brakuje, ale jeśli jest to scena figuratywna, która ma swoją perspektywę, to wmalowywanie trójkąta będzie bez sensu. Trzeba to skończyć w tej konwencji, w której obraz jest zaczęty i jest to trudność , którą artysta musi pokonać i jeśli mu się to uda sprawia to widzowi większą przyjemność.
- Jesteś malarzem, ale również twórcą wielu niekonwencjonalnych reklam, takich jak Frugo, Redd’s, Mocne Dębowe. Którą z nich uważasz za najbardziej udaną?
Ze zrobionych przeze mnie reklam Frugo, najbardziej idealna wydaje mi się ta o facetach strzelających z pestek. (Można ją obejrzeć na stronie www.pzl.pl). Jest w niej taka harmonia między treścią a formą, która odpowiada mi najbardziej. Wszystko w tej reklamie złożyło się w lekką całość. Jestem dumny z reklam Redd’sa z teatrzykami lalkowymi przedstawiającymi różne etnicznie kultury. To było bardzo trudne zadanie. Na przykład na spot japoński poświęciliśmy pięć albo sześć dni zdjęciowych podczas których animowaliśmy lalkę szalejącą z mieczem samurajskim i gejszę podającą Redd’sa. To były rzeczy, które rzeczywiście były inne. Generalnie pracujemy na takiej zasadzie, że staramy się sobie dostarczyć jednak jakiejś przyjemności, a nie tylko zarabiać pieniądze. To była podstawa i sens stworzenia PZL.
- Czy coś się zmieniło w odbiorze PZL po kampanii z Mumio?
Dostaliśmy dużą ilość nagród. Żaden tłum się do nas nie zgłasza, natomiast wiele osób dzięki temu dowiedziało się o nas. Podejrzewam, że w tej chwili wszystkie zespoły marketingowe w Polsce wiedzą, że istniejemy i robimy reklamy z szacunkiem dla widza.
- Nie obawiasz się, ze teraz zaczną zgłaszać się firmy, które będą chciały, abyście nakręcili im coś podobnego?
Już się zgłaszają, ale nie nakręcimy im nic podobnego. Każdy produkt jest inny i każda wypowiedź rządzi się swoimi prawami. Nie wszystko da się reklamować idiotycznymi skeczami. Zrobiliśmy reklamy masła Manuel, gdzie też odgrywane są scenki w kostiumach i już słyszałem przytyki, że to jest próba powtórzenia reklam Plusa, a tak nie jest. Reklama to ogromna dziedzina w której można jeszcze wiele zrobić.
Dialogi udane są tylko wtedy, kiedy ma się wybitnych aktorów. Jadzia, Darek i Jacek są wybitnie utalentowani. Jadzia ostatnio zagrała genialnie urzędniczkę, która zostaje przyłapana na drobnych dziwactwach przez klienta. Facet przychodzi do niej, a ona jest trochę oficjalna, trochę zakłopotana, trochę urażona, ale i trochę wdaje się we flirt. To wszystko w ciągu 25 sekund. To jest niebywały talent najwyższej próby.
Ale wielu młodych aktorów jest innych, bo szkoły aktorskie uczą wydziwiania, a nie naturalności. Żeby naprawdę dobrze zagrali w reklamie, trzeba z nimi spędzić pół dnia. Staram się wtedy, żeby przestali grać tylko byli prawdziwi, nie przerysowani.
- Co stanie się z Mumio, kiedy skończy się ta kampania, media przestaną się nimi interesować, wrócą do swojej rzeczywistości?
Na pewno będą kontynuować swoje występy sceniczne. Piszę teraz scenariusz filmu fabularnego rozgrywającego się w epoce rokoko. Chcę, żeby w nim wystąpili. Współscenarzystką jest Magda Goll z którą pracuję tez nad reklamami Plusa. Producentem będzie Piotr Dzięcioł. Akcja odbywa się na dworze królewskim, a tematem są losy pomocnika fryzjerskiego wplątanego w dworskie intrygi. Zdjęcia zostaną wykonane przez Pawła Edelmana. Planowane są na lato przyszłego roku, ale wymagają ogromnych przygotowań produkcyjnych.
- To może być ciekawe, bo już dawno w polskim kinie nie było czegoś podobnego.
Tak, ale musimy się jeszcze mocno zastanowić jak to poukładać, żebyśmy byli z tego zadowoleni. Zdaję sobie sprawę, że jest to jest potwornie trudne. Aby wszystko ogarnąć, trzeba mieć ogromne doświadczenia w fabule. Nie mając doświadczenia, musimy przewidzieć wszystkie uboczne skutki naszych pomysłów. Docierają do mnie tysiące zależności, które powodują, że jestem coraz bardziej przerażony tym projektem. Czeka nas dużo pracy koncepcyjnej, żeby to się udało.
- Na pewno warto spróbować.
Na pewno, bo mnie to trochę pociąga.
Rozmawiał Robert Patoleta.
Dołącz do dyskusji: Iwo Zaniewski