Hossa czy bessa - co nas czeka w 2007 roku
Raport firmy Xelion - 'Co nas czeka w gospodarce i inwestycjach w 2007 roku'.
ROZWINIĘTE RYNKI AKCJI
W 2006 roku giełdy akcji na rynkach rozwiniętych (USA, Euroland, Japonia) kontynuowały rozpoczętą w 2003 roku hossę. Najgorzej w tym gronie wyglądał japoński indeks Nikkei, który nieznacznie się jedynie zmienił w stosunku do początku roku. Japońskim akcjom przeszkadzały pogarszające się perspektywy rozwoju gospodarki oraz czynniki techniczne. Nikkei nie potrafił przez cały rok przełamać 10–letniej linii trendu spadkowego.
Majowo-czerwcowa, duża korekta była tylko przystankiem w drodze indeksów giełdowych do góry. Wywołana ona była między innymi wzrostem cen ropy i obawami o stan gospodarki oraz niepokojem o skutek, jaki będą miały dla gospodarki światowej podwyżki stóp (szczególnie te amerykańskie, gdzie Fed 17 razy z kolei podnosił koszt kredytu). Latem rozpoczęła się jednak typowa letnia hossa, potem Fed zamroził stopy, a rynek zaczął spekulować, że w 2007 roku zacznie je obniżać. Miałoby to według ogólnej opinii pomóc gospodarce na tyle, że odzyska siły. Problem w tym, że nie ma najmniejszej pewności, iż inflacja rzeczywiście spadnie, tak jak zakładają optymiści. Bardzo dużo zależy od sytuacji na rynku walutowym i surowcowym. Trzeba też pamiętać o tym, że niektórzy członkowie amerykańskiego FOMC (Komitetu Otwartego Rynku) ostrzegali, iż rynki chyba źle odczytują intencje Komitetu. Prawdą jest bowiem to, że zazwyczaj FOMC robił przerwy w cyklu podwyższania stóp, tylko po to, żeby je ponownie po pewnym czasie wznowić. To jest duże zagrożenie dla rynków akcji.
Joseph E. Stiglitz, laureat nagrody Nobla z ekonomii, podczas wystąpienia na Europejskim Kolokwium w Pradze ostrzegał przed tym, co może się niedługo wydarzyć. Mówił o nierównowadze w światowym systemie gospodarczym, który prowadzi do utworzenia spekulacyjnej bańki. Szczególną uwagę kierował na rynek walutowy oraz amerykański rynek nieruchomości. Zwracał uwagę na to, że wiele krajów ma olbrzymie rezerwy walutowe (przede wszystkim Chiny z 1000 mld USD rezerw), a słabość amerykańskiej waluty może je w końcu zmusić do przewalutowania ich części. Ostrzegał też, że założenia odnośnie rozwoju sytuacji na zwalniającym amerykańskim rynku nieruchomości mogą się okazać zbyt optymistyczne. Stwierdził to, o czym wszyscy powinni pamiętać: kryzysy wybuchają nagle – zazwyczaj poprzedzają je sygnały ostrzegawcze, które nie są czytelne dla większości uczestników rynku. To w 2007 roku jest największe zagrożenie. Ceny wielu aktywów oderwały się od fundamentów, a fundusze, korzystając z taniego pieniądza prowadzą je w regiony jeszcze klika lat temu uważane za bardzo wygórowane. Obecnie wskaźnik C/Z dla indeksu szerokiego rynku w USA (S&P 500) wynosi około 20, a w XX wieku mówiło się, że dobrze wycenione spółki powinny mieć wskaźnik w między 12 a 15.
Większość ekonomistów oczekuje jednak dalszego, niezakłóconego, chociaż nieco wolniejszego rozwoju gospodarki światowej. Jeśli mają rację to indeksy giełdowe będą nadal rosły. Trudno jednak oczekiwać, żeby indeks S&P 500 pokonał szczyt ustanowiony w końcu hossy XX wieku. Osłabienie gospodarki USA powinno doprowadzić w najlepszym razie to wejścia indeksów w trend boczny. W przypadku zrealizowania się w/w zagrożeń korekta może sprowadzić indeks S&P 500 do poziomu 1.100 pkt. Nie należy spodziewać się, żeby rynki Eurolandu zachowywały się inaczej niż amerykański. Giełdy w Europie generalnie naśladują to, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych. Indeksy we Francji (CAC-40) i Niemczech (XETRA DAX) mają znacznie dalej do szczytu hossy XX wieku niż amerykański S&P 500 i nie wydaje się prawdopodobne, żeby mogły je testować. Gdyby rozpoczęła się korekta to mogłaby je przecenić nawet o 30 procent. Jeśli zaś chodzi o Japonię to tam najbardziej prawdopodobna jest korekta mogącą sprowadzić indeks Nikkei do poziomu 13.700 pkt.
Podsumowując trzeba powiedzieć, że hossy starzeją się i nieuchronnie zamieniają w bessy (korekty). W 2007 roku, z powodu spowolnienia gospodarki USA i być może Chin, podłoże dla takiej korekty wydaje się być bardzo korzystne, więc inwestując i korzystając z trwającej hossy trzeba zachować szczególną ostrożność.
RYNKI WSCHODZĄCE
Kolejny rok z rzędu tzw. rynki wschodzące dały inwestorom zarobić dużo więcej aniżeli rynki rozwinięte i to po obu stronach Atlantyku. Nie przeszkodziła temu silna korekta jaka przetoczyła się w maju i czerwcu przez światowe parkiety, która najboleśniej dotknęła rynki wschodzące, znosząc w krótkim czasie rekordowe wartości indeksów nawet o ponad 20%. Na drodze do ponadprzeciętnych zwrotów osiąganych na rynkach wschodzących nie stanęły również wydarzenia polityczne takie jak - wojna Izraela z Hezbollahem, przewrót wojskowy w Tajlandii, kryzys zaufania do rządzących na Węgrzech czy wyborcze zwycięstwo populistów w krajach Ameryki Łacińskiej.
Rynki wchodzące, reprezentowane przez indeks MSCI Emerging Markets (obejmujący 26 krajów), zanotowały w 2006 roku (dane na 7.12.2006) ponad 22% zwrotu, tj. dwukrotnie więcej aniżeli szeroki indeks rynków akcji MSCI World. Najkorzystniejsze z punktu widzenia rentowności okazały się inwestycje w spółki z rejonu Europy Środkowo-Wschodniej (wzrost indeksu o 36%), następnie Ameryki Łacińskiej (29%) oraz Azji (20%). Tak silne wzrosty w regionie Europy Środkowo-Wschodniej to zasługa dobrej kondycji gospodarek, gdzie średnia dynamika wzrostu PKB oscyluje wokół 6-7%. Niekwestionowanym liderem regionu, głównie za sprawą drogich surowców, był rynek moskiewski (RTS wzrósł o ponad 60%). Drugie zaszczytne miejsce przypadło parkietowi warszawskiemu (WIG zyskał ponad 40%), daleko wyprzedzając wzrosty dwóch kolejnych parkietów - budapeszteńskiego (BUX +12%) oraz praskiego (PX +8%). Prym Warszawa zawdzięcza największej w regionie środkowoeuropejskim kapitalizacji giełdy (100 mld euro), a co za tym idzie wysokiej płynności notowanych walorów. Oba te czynniki przyciągały kapitał zagraniczny, który dodatkowo wzmacniał wyjątkowo silną w tym roku stronę popytową inwestorów krajowych (OFE, funduszy inwestycyjnych).
Z końcem roku, inwestorzy zastanawiają się czy dobra passa będzie towarzyszyć rynkom wschodzącym również w 2007 roku. Wiele na to wskazuje, że tak. Fundamentalne znacznie ma utrzymanie wzrost gospodarczego. Oczekuje się, że choć gospodarka światowa zwolni, to będzie się nadal rozwijać w ponadprzeciętnym tempie 4,5%. Azjatyckie rynki wschodzące, głównie za sprawą Chin i Indii (gdzie wzrost gospodarczy pięciokrotnie przekracza wysokość wzrostu najbardziej uprzemysłowionych krajów G7), mają się rozwijać w tym czasie najszybciej, bo w tempie 7%. Wysoka dynamika wzrostu gospodarczego krajów rozwijających się oznacza zwiększenie PKB na mieszkańca, co powinno w dalszym ciągu stymulować popyt wewnętrzny.
Największe zagrożenie dla kontynuacji koniunktury na rynkach wschodzących może pochodzić z Ameryki. Niepewność co do ‘twardości’ lądowania gospodarki amerykańskiej, jak również możliwych kierunków zmian poziomu stóp procentowych za oceanem niewątpliwie odzwierciedli się w zwiększonej zmienności nastrojów na światowych giełdach. Należy pamiętać, że sytuacja na rynkach akcji w krajach rozwijających się determinowana jest przez nastroje inwestorów zagranicznych. Jakiekolwiek sygnały wskazujące na uprawdopodobnienie się scenariusza twardszego lądowania gospodarki amerykańskiej skutkować będą masową ucieczką inwestorów z tych rynków, co doprowadzi do silnego obsunięcia się tamtejszych indeksów rynków akcji, a może wręcz do lawinowej wyprzedaży. Dodatkowo, ewentualny wzrost stóp procentowych w USA, UE, Japonii może doprowadzić do przeceny surowców, co negatywnie odbiłoby się na zyskach spółek surowcowych z rynków wschodzących, jednych z czołowych filarów wzrostów tamtejszych indeksów. Dalszy wzrost stóp procentowych, oznacza bowiem wzrost kosztów inwestycji na rynkach terminowych, które w znacznym stopniu wpływają (obok rzeczywistego popytu) na cenę surowców.
Pomimo zagrożeń, szanse na kolejny dobry rok dla rynków wschodzących są duże. Decydując się na inwestycje w tych rejonach świata inwestorzy powinni być przygotowani na dużą zmienność rynków oraz nie mogą zapominać o konieczności szerokiego dywersyfikowania portfeli.
FUNDUSZE KRAJOWE
Hitem roku 2006 były najbardziej agresywne fundusze małych i średnich spółek(DWS, ING, Pioneer), które wykorzystując bardzo dobra koniunkturę na MIDWIGu (wzrost ok. 80%), pozwoliły na uzyskanie zysku rzędu 70-90%. To zachęciło inne TFI do tworzenia funduszy inwestujących w ten sektor rynku. Subskrypcja do funduszu AIG Małych i Średnich Spółek, która miała miejsce w listopadzie i trwała niespełna tydzień pokazała ogromne zainteresowanie wśród inwestorów. Należy jednak mieć na uwadze, że w przypadku korekty to właśnie fundusze z tego segmentu będą najbardziej narażone na spadki.
Z pewnością coraz więcej TFI będzie przekształcało obecnie istniejące fundusze, w fundusze parasolowe, których główna zaletą jest brak podatku od zysków kapitałowych w przypadku zamiany subfunduszy w ramach parasola. Godnym polecenia jest działający w ramach funduszu parasolowego ING Subfundusz Selektywny Plus. Statutowo ma on dobierać spółki niedowartościowane fundamentalnie oraz oferowane w pierwotnych emisjach. Pierwsze miesiące jego funkcjonowania pokazują, że z tej roli wywiązuje się bardzo dobrze, osiągając ponad 15% stopę zwrotu przy ok. 40% zaangażowaniu w akcje w ciągu ostatnich 3 miesięcy.
Jednak fundusze inwestycyjne to nie tylko fundusze akcyjne. Dla klientów z dużą awersją do ryzyka interesujące będą produkty najbardziej bezpieczne. Można oczekiwać dalszego rozwoju tzw. produktów łączonych, czyli funduszy z lokatami oraz produktów gwarantowanych. Dla osób inwestujących w fundusze o dużym udziale papierów dłużnych (obligacyjne, stabilnego wzrostu), proponuję te, które w swych portfelach posiadają obligacje o krótkim terminie do wykupu. Papiery te są bowiem mniej narażone na zmiany cen wywołane zmianą stóp procentowych niż papiery o długim terminie do wykupu. Wobec spodziewanych podwyżek stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej ceny obligacji mogą spadać (zmiana stóp procentowych jest odwrotnie skorelowana z cenami obligacji).
Niewątpliwie bodźcem do poszerzenia oferty produktowej dla krajowych TFI będzie również konkurencja ze strony zagranicznych instytucji finansowych. Oprócz BlackRock Merrill Lynch oraz Franklin Temleton, które na dobre zadomowiły się na polskim rynku, ekspansje planują kolejni gracze (JP Morgan, HSBC oraz UBS). To może stanowić przesłankę dla krajowych TFI do tworzenia funduszy inwestujących na rynkach globalnych.
Rok 2007 nie przyniesie przełomu, w kwestii głównych trendów na rynku krajowych funduszy inwestycyjnych. Rozpędzona machina napływu nowych środków do TFI nie zostanie zatrzymana nawet w przypadku korekty na GPW. O tym, że hossa trwa od kilku lat i że korekta chociażby w stylu majowo-czerwcowej jest możliwa wiedzą wszyscy inwestorzy. Ale z podobnymi zagrożeniami mieliśmy do czynienia na początku roku 2006 i nie miało to wpływu na zmniejszenie strumienia nowych środków wpływających do funduszy, których wartość aktywów netto przekroczyła już 95 mld. Jedynym zagrożeniem wydaje się być pojawienie się wyraźnego spowolnienia gospodarczego, szczególnie połączonego z rosnącą inflacją w USA. Wtedy bowiem zagraniczni inwestorzy uciekają z peryferii gospodarki światowej, co może zmusić nasze fundusze do większej realizacji zysków. Większość ekonomistów uważa jednak, że nie dojdzie do realizacji takiego scenariusza.
FUNDUSZE ZAGRANICZNE
Polska to 0,14 % kapitalizacji globalnego rynku biorąc pod uwagę wartość indeksów.
Tak, więc rodzimy inwestor mając ekspozycję tylko na ten jeden rynek wykorzystuje jedynie w minimalnym stopniu możliwości globalnego pomnażania własnych pieniędzy. W 2006 roku mieliśmy do dyspozycji ponad 300 funduszy inwestycyjnych lokujących swoje aktywa na zagranicznych giełdach. Wyjście polskiego kowalskiego poza zwykle popularny WIG20 oraz przeżywające prawdziwy boom małe i średnie spółki wiąże się ze znaczną dywersyfikacją portfela
W bieżącym roku dla większego grona inwestorów ciekawą i jednocześnie bardzo elastyczną możliwość lokowania aktywów dał Franklin Templeton Inwestments. Ostatnie 12 miesięcy przyniosło interesujące zyski zarówno na relatywnie bezpiecznym Franklin High Yield(Euro), dając zarobić 8,5 % jak i na funduszach typowo akcyjnych. Franklin India Fund zyskał w dolarze ponad 51% wypracowując zysk dla tych, którzy już kilkanaście miesięcy temu typowali Indie jako czarnego konia na rynku kapitałowym. Podobnie fundusz Templeton BRIC, pod tajemniczą nazwą kryje kraje, w których inwestuje – Brazylia, Rosja, Indie, Chiny. Te cztery rynki przyniosły zysk ponad 43%. Dla osób posiadających walutę EUR i raczej wystrzegających się ryzyka związanego z inwestycją na Rynkach Wschodzących interesującym okazał się Franklin Mutual European Fund, lokując aktywa w spółki prowadzące główną działalność w krajach Europy.
Prawdziwym hitem dla krajowego inwestora było pojawienie się Merrill Lynch
Investment Managers i późniejsze połączenie z innym gigantem Black Rock. Tu prym wiodły, (bo w obecnym roku nie mogło być inaczej) Rynki Wschodzące. Emerging Europe ponad 30% w euro zarobił inwestując głównie w Rosji i Turcji, z USD warto natomiast było się wybrać do funduszu Latin America, ponad 35% można było zyskać dzięki ekspozycji w takich państwach jak Brazylia i Meksyk. Dla inwestora chcącego otrzymać dodatkową premię w postaci dodatkowych zysków za ponoszone ryzyko strzałem w dziesiątkę okazały się fundusze inwestujące w takie surowce jak złoto i miedź. MLIIF Word Gold był w stanie wypracować 40% zysk, a MLIIF Word Mining zyskał ponad 48 %.
W 2007 roku głównym graczem będą Stany Zjednoczone, największa światowa gospodarka nieustannie dyktuje warunki giełdą na całym świecie. Prognozując jedynie chwilowe spowolnienie można pokusić się o inwestycje na rynkach azjatyckich. Potencjał wzrostu również dla giełd takich krajów jak Indie, Chiny, Brazylia, Rosja jest dużo większy niż w gospodarkach już ukształtowanych.
Dla pesymistów, którzy nie widzą już szans wygenerowania interesujących zysków na rynku akcji, ciekawym okaże się luksemburski fundusz nieruchomości- Fortis Real Estate Europe.
Wśród naszych rodzimych instytucji mogą dać zarobić inwestycje w fundusze Obligacji Dolarowych, tu należy bacznie obserwować decyzją FED odnośnie
stóp procentowych. Inwestorom chcącym poszerzyć swój portfel inwestycyjny, a jednocześnie potencjalnie zarabiać na spadkach przyda się fundusz hedżingowy. Obecny na naszym rynku jest Superfund, rekomendowany dla osób akceptujących duże wahania i podejście do inwestowania zdecydowanie inne niż fundamentalne. Może on wygenerować zyski w przypadku zmiany koniunktury na świecie, bo w tego typu funduszu zarabiać można również na spadkach akcji. A pamiętać trzeba, że hossa się już bardzo „zestarzała” i może przerodzić się w większą korektę.
Rok 2007 to również z pewnością dalszy rozwój kolejnych produktów na rynku finansowym. Pojawią się na pewno linie produktów gwarantowanych, wejdą do sieci dystrybutorów nowi gracze, tacy jak HSBC, UBS, JP Morgan, a to wszystko z myślą o kliencie i dywersyfikacji jego portfela.
NIERUCHOMOŚCI
W 2006 roku wzrost cen metra kwadratowego nieruchomości mieszkalnych był olbrzymi i chyba wyższy od przewidywań. Ceny mieszkań w największych miastach w Polsce wzrosły średnio od 25 do 60%. Oczywiście ceny te są zróżnicowane w zależności od miasta oraz dzielnicy, w jakiej znajduje się nieruchomość. Na cenę metra kwadratowego ma także wpływ wielkość mieszkania oraz standard jego wyposażenia. Zazwyczaj największym popytem, a zarazem i ceną, cieszą się mieszkania małe, położone w atrakcyjnej lokalizacji.
Wzrost cen mieszkań jest spowodowany głównie faktem, że cały czas jest spora różnica między popytem a podażą – na rynku jest wielu chętnych na zakup mieszkania, a mieszkań tych po prostu brakuje. Na gwałtowny wzrost podaży nowych mieszkań w 2007 roku się nie zanosi, więc nadal możemy się spodziewać, że stroną stawiającą warunki cenowe będzie sprzedający. A przecież osobom tym zależy na tym, aby sprzedać mieszkanie po jak najwyższej cenie.
Najwyższe średnie ceny mkw. są w Warszawie i Krakowie. W listopadzie przekroczyły one już 7000 PLN za jeden metr kwadratowy i wynoszą odpowiednio 7290 PLN oraz 7182 PLN. Nieznacznie w tyle pozostaje Wrocław z ceną 6640 PLN za metr kwadratowy oraz Trójmiasto 5838 PLN. Zdecydowanie tańsze ceny nieruchomości są w Łodzi i Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. nie przekracza 4400 PLN. Porównując dane z marca i listopada (różnica 8. miesięcy) to największy wzrost cen zanotowano w Krakowie – ponad 60%. Mniejsza (co nie znaczy, że mała) zmiana średniej ceny metra kwadratowego była widoczna w Trójmieście (49%), Wrocławiu (46%), Warszawie (35%) i Poznaniu (23%). Czy wkrótce będziemy mieli do czynienia z wyhamowaniem dynamicznego wzrostu cen mieszkań? Ciężko to obecnie stwierdzić i na takie wnioski trzeba będzie poczekać do kolejnych publikacji wyników raportów i analiz.
Wydaje się jednak, że w najbliższym roku (2007) ceny mieszkań nadal będą rosły, choć tempo wzrostu nie będzie już tak wysokie. W miastach, w których w 2006 mieliśmy do czynienia z gwałtownym wzrostem (np. Warszawa, Kraków), w 2007 roku wzrost ten nie musi być już tak duży i dynamiczny. Poznań czy Łódź mogą w 2007 roku okazać się miastami z największym potencjałem wzrostu cen mieszkań.
Sądzimy, że bardzo dobrą alternatywą dla obecnego ogromnego tempa wzrostu cen mieszkań jest inwestycja w nieruchomość poza miastem. Ceny domów, czy segmentów poza aglomeracją miejską są obecnie porównywalne z cenami mieszkań w obrębie miasta. W wielu miejscach za cenę 50 metrowego mieszania w centrum miasta można z powodzeniem znaleźć na jego obrzeżach ok. 150 metrowy segment, czy używany dom (z działką). Dodatkowo popyt na mieszkania, czy segmenty poza aglomeracjami miejskimi jest znacznie mniejszy niż podaż, zatem jest w czym wybierać. Dostępnych ofert tych nieruchomości jest znacznie więcej i sprzedaż/zakup nie są realizowane tak szybko, jak w przypadku transakcji dotyczących mieszkań w miastach.
Można się spodziewać, że coraz szybciej będzie przybywało chętnych na inwestycje poza miastem, co będzie zapewne się wiązało z równie szybkim wzrostem cen tych nieruchomości. Coraz więcej bowiem osób zacznie doceniać ten segment rynku nieruchomości, który dotychczas jest można powiedzieć niedoszacowany.
OBLIGACJE I STOPY PROCENTOWE W POLSCE
Rok 2006 nie należał do zbioru najszczęśliwszych lat dla rynku długu, głównie za sprawą wyczerpanego już jakiś czas temu potencjału dalszego cyklu obniżania podstawowych stóp procentowych, ale również wielu zawirowaniom na scenie politycznej, które na szczęście nie przełożyły się znacznie na dotychczasowe postrzeganie naszego rynku długu zarówno przez inwestorów krajowych jak i zagranicznych. Rentowność obligacji, w zależności od poszczególnych kwartałów wahała się dla obligacji 2-letnich w przedziale 4,1% - 5,1%, a dla obligacji 5-letnich w przedziale 4,4% - 5,8%. Na ww wahania miały wpływ przede wszystkim oczekiwania różnego typu uczestników rynku w zakresie dalszego postępowania RPP w zakresie stóp procentowych.
Ostatnie tygodnie tego roku przyniosły jednak zauważalną zmianę co do oczekiwań w zakresie zmiany poziomu stóp procentowych w przyszłym roku - zarówno jeżeli chodzi o czas w jakim pierwsza zmiana miałaby być dokonana jak i wysokości o jaką w sumie mogłaby Rada Polityki Pieniężnej podnieść podstawowe stopy rynkowe. Jeszcze w październiku pojawiały się wypowiedzi, że w przyszłym roku możemy mieć do czynienia z podniesieniem stopy referencyjnej banku centralnego o 75 – 100 pb, do poziomu 4,75% - 5% na koniec roku 2007. Obecnie wszystko wskazuje na to, że te oczekiwania zostały zredukowane mocno w dół do scenariusza opartego o jedną podwyżkę podstawowych stóp procentowych o 25 pb do poziomu 4,25%. Nie bez znaczenia na takie podejście analityków do poruszanego problemu, miały wpływ zarówno publikowane ostatnio dane w zakresie bieżącej inflacji, która okazała się nad wyraz niska i cały czas pozostaje poniżej dolnej granicy celu inflacyjnego przyjętego na ten rok, ale również bardzo spokojne i wywarzone wypowiedzi członków RPP sugerujące, że na chwilę obecną nie ma wśród członków Rady jednomyślności co do potrzeby jakiejkolwiek zmiany w zakresie obowiązujących stóp.
Niezależnie jednak od tego, jak na chwilę obecną rynek zapatruje się na tą kwestię, należy założyć, że w pierwszym kwartale 2007 roku możemy mieć do czynienia ze skokowym wzrostem inflacji nawet do poziomu 2,5%, który skłoni członków Rady do podniesienia np. w drugim kwartale 2007 roku poziomu stóp o przynajmniej 50 pb do poziomu 4,50%. Biorąc to wszystko pod uwagę należy stwierdzić, że pozytywne dane makroekonomiczne, w tym niski poziom inflacji i wysoki PKB oraz „gołębie” nastawienie wielu członków RPP powinno pozytywnie wpływać na rynek długu do końca bieżącego roku. Tym nie mniej zakładając opisane wyżej zachowanie się poziomu inflacji na początku 2007 roku oraz potencjalne podwyższenie stóp procentowych o 50 pb należy bardzo ostrożnie podchodzić do trwającego obecnie trendu wzrostowego na rynku obligacji, spowodowanego w dużej mierze zakupami inwestorów zagranicznych, skuszonych silnym złotym i informacjami napływającymi z Ministerstwa Finansów o niższym od oczekiwań wykonaniu budżetu na 2006 rok i należy raczej oczekiwać, że w kontekście tych założeń będziemy mieli raczej do czynienia w przyszłym roku z konsolidacją notowań papierów skarbowych na poziomie zbliżonym do obecnego niż z kontynuacją trwającego obecnie ponad półrocznego trendu wzrostowego.
OBLIGACJE I STOPY PROCENTOWE W USA
W USA rynek stopy procentowej a tym samym obligacji zachowywał się w 2006 roku bardzo ciekawie. Cztery podwyżki stóp po 25 pb, będące kontynuacją antyinflacyjnych działań FED w pierwszej połowie roku wywindowały podstawową stopę rynkową do poziomu 5,25%. Nie pozostało oczywiście bez wpływu na zachowanie się rentowności obligacji skarbowych, szczególnie tych dziesięcioletnich, których zachowanie się w ww okresie było właściwie kalką zachowania się stopy kształtowanej przez FED. Dużo jednak ciekawszą była druga połowa roku, gdzie główna stopa rynkowa pozostała na poziomie 5,25%, natomiast rentowność dziesięcioletnich obligacji skarbowych spadła właściwie do poziomu z początku roku 2006 znajdującego się w okolicach 4,5%. Przyczyną spadku rentowności ww obligacji, a tym samym oczywiście wzrostu ich ceny był bez wątpienia bardzo duży popyt na amerykańskie papiery skarbowe, generowany w głównej mierze przez kraje azjatyckie, ale również postawa analityków i powszechne oczekiwanie na obniżki stóp procentowych w 2007 roku. Pytaniem jednak pozostaje, czy zaobserwowane ostatnio duże osłabienie waluty amerykańskiej nie wpłynie czasem na postawę FED i nie oddali w czasie ewentualnej redukcji stóp w USA.
RYNEK SUROWCÓW
Ceny surowców w 2006 roku gwałtownie się zmieniały. Można wyróżnić trzy okresy, w których surowce zachowywały się krańcowo różnie. Od początku roku kontynuowana była hossa, która doprowadziła do euforii. Najlepiej pokazuje to zachowanie rynku miedzi i ropy. W okresie marzec – maj cena miedzi wzrosła o 80 procent, a ropy o 25 procent. W tym okresie na rynek surowców działały dwie siły. Olbrzymi wpływ miał rynek walutowy, bo ceny surowców (szczególnie złota) są negatywnie skorelowane z dolarem. Im słabszy jest dolar tym droższe są zazwyczaj surowce. Czasem taka korelacja przestaje jednak działać – widzieliśmy to w 2005 roku, kiedy to zyskiwał dolar i drożało złoto. Tym razem jednak osłabienie dolara o blisko 9 procent w okresie marzec – maj wymusiło mocny ruch na rynku surowców.
Bardzo istotne było to, że od kilku lat obserwujemy gwałtowny rozwój funduszy hedżingowych (funduszy wysokiego ryzyka), które korzystały z taniego pieniądza (niskie stopy procentowe) i podpierając się w dużej części dźwignią finansową atakowały różne rynki, na których wcześniej były prawie nieobecne. Mówi się, że obecnie na rynkach surowcowych mogą one być odpowiedzialne nawet za ponad pięćdziesiąt procent obrotów. Fundusze te stosują często automatyczne systemy inwestycyjne, które nie zwracają uwagi na fundamenty gospodarcze, co prowadzi do odrywania się cen od fundamentów. Wystarczy powiedzieć, że od 2003 roku, kiedy to rozpoczęła się hossa, cena miedzi wzrosła (do majowej korekty) aż o blisko 450 procent. Światowe zużycie w tym czasie wzrosło o niespełna 10 procent. Cena ropy od 2002 roku do lipca 2006, kiedy to rozpoczęła się duża korekta, wzrosła o blisko 300 procent. Światowe zużycie w tym samym czasie wzrosło jedynie o niespełna 10 procent. Takie ruchy cen znacznie utrudniają ich prognozowanie.
Drugi okres rozpoczął się w maju 2006 roku. Wtedy to rynki surowców weszły w korektę po okresie euforycznego wzrostu. Pomogło jej, lub nawet ją wymusiło, wzmocnienie dolara na światowych rynkach walutowych. Tej korekcie do lipca opierała się jednak ropa, której sprzyjała pora roku. Lato jest sezonem, w którym zużywa się dużo paliw, a poza tym (pamiętając o skutkach huraganu Katrina) czekano na to, co przyniesie sezon huraganów w USA. Okazało się, że huragany tym razem oszczędziły USA, a przed poza tym oczekiwano spowolnienia gospodarki amerykańskiej, a to też szkodziło cenom surowców. Mówiło się też o świadomej grze na zniżkę cen ropy kilku dużych banków inwestycyjnych. Miałoby to doprowadzić do spadku cen paliw przed wyborami do Kongresu USA. Trzeci okres rozpoczął się w listopadzie. Wtedy to zaczęto obawiać się, że OPEC obetnie wydobycie ropy, zbliżała się też zima, a z nią sezon grzewczy, a poza tym, co było zapewne najważniejsze, kurs EUR/USD wybił się z kanału trendu bocznego, w który tkwił przez pół roku. Osłabienie dolara musiało podnieść ceny surowców.
Co może nas spotkać w 2007 roku? Odpowiedź nie jest prosta, a największe banki inwestycyjne świata bardzo się różnią w swoich prognozach. Od strony fundamentalnej odpowiedzi wymaga pytanie: czy gospodarka USA tylko zwolni, czy wejdzie w recesję i jak takie spowolnienie wpłynie na Chiny i Euroland? Większość ekonomistów uważa, że USA tylko zwolni, a wpływ na gospodarkę światową będzie niewielki. Jednak nawet taki, pozytywny rozwój sytuacji powinien zmniejszyć popyt na surowce. Z drugiej strony na ich ceny będą wpływał rynek walutowy, a tutaj możemy spodziewać się gwałtownych zmian kursów - dolar jednak nadal powinien podlegać presji. Nie da się ocenić ryzyka wynikającego z geopolityki (dla ropy szczególnie ważny jest Bliski Wschód). Z całą pewnością można więc jedno powiedzieć jedno - zmiany cen surowców będą gwałtowne, a najlepszą inwestycją powinno być złoto, które będzie drożało tym szybciej, im słabszy będzie dolar.
Sądząc po wyglądzie wykresów i opierając się na analizie technicznej można, w oparciu o obecne warunki, pokusić się o prognozę, zgodnie z którą miedź stanieje przynajmniej do 6.500 USD za tonę, złoto ruszy w kierunku 800 USD za uncję, a ropa będzie wahała się między 57, a 72 USD za baryłkę.
WALUTY
Na zachowanie się złotego w 2006 roku jak również na jego przyszłe zachowanie wpływały i będą wpływać przede wszystkim dwa czynniki – kształtowanie się relacji EUR/USD oraz stan polskiej gospodarki. Dodatkowo w przyszłym roku dojdzie nam jeszcze jeden czynnik, już w pewien sposób dyskontowany przez uczestników rynkowych, a mianowicie napływ dużej ilości środków strukturalnych wyrażonych w euro, które poprzez wymianę na złotego powinny spowodować dodatkowy bodziec do jego umocnienia. Wracając do wspomnianych obecnych dwóch głównych czynników, które kształtowały siłę złotego skupmy się na chwilę na EUR/USD.
Dolar właściwie przez cały rok 2006 pozostawał słaby i systematycznie tracił względem czołowych walut światowych. W stosunku do EUR osłabienie dolara przebiegło właściwie dwuetapowo. Począwszy od lutego br do maja dolar osłabił się z poziomu 1,1820 do poziomu 1,2850 i po blisko półrocznej konsolidacji osłabił się ponownie z poziomy 1,2580 do poziomu 1,3350. W sumie dało to blisko 13% roczny spadek dolara względem EUR. Szczególnie końcówka roku przyniosła istotne osłabienie tej waluty, do którego w głównej mierze przyczyniła się seria słabych danych makroekonomicznych, które utwierdziły uczestników rynku w przekonaniu, że perspektywy rozwoju gospodarki amerykańskiej w najbliższym czasie są więcej niż marne. Co więcej, słaba koniunktura gospodarcza w USA wpłynęła na zatrzymanie cyklu podwyżek stóp procentowych w tym kraju, a prawdopodobieństwo ich ewentualnego wznowienia zmalało właściwie do zera. Ponieważ jednocześnie Europejski Bank Centralny konsekwentnie realizował i realizuje cykl podwyżek stóp w strefie EUR, nie powinien dziwić fakt, że większość analityków oczekuje dalszego osłabienia się dolara w najbliższym czasie.
O ile wspomniane osłabienie się dolara w 2006 r. miało największy wpływ na notowania USD/PLN, które na początku roku wynosiły 3,27 by pod koniec roku spaść do poziomu 2,86 (spadek o 12,5%), o tyle kurs EUR/PLN znajduje się prawie na tym samym poziomie co na początku tego roku tzn. 3,86.
Biorąc jednak pod uwagę napływ środków unijnych można śmiało założyć, że wspomniany poziom na EUR/PLN długo się nie utrzyma i zobaczymy na przełomie roku nowe, niższe poziomy wspomnianej waluty. Jeżeli chodzi o drugi główny czynnik, który kształtował siłę złotego, to biorąc pod uwagę publikowane ostatnio różnego typu dane makroekonomiczne, a w szczególności zakładany wzrost PKB w całym roku 2006 na poziomie 5,5%, niski jak na razie poziom inflacji znajdujący się poniżej celu inflacyjnego założonego na ten rok, znaczne ożywienie w zakresie odnotowywanej produkcji i konsumpcji oraz wyraźną poprawę na rynku pracy należy założyć, że również w przyszłym roku nawet przy założeniu osłabienia wzrostu PKB do prognozowanego poziomu 4,6% powinniśmy mieć do czynienia z mocnym wsparciem dla rodzimej waluty. Problemem w drugiej połowie roku może być jednak deficyt budżetowy – jeśli ekonomiści się nie mylą to przychody budżetu są przeszacowane, a to może doprowadzić do zwiększenia deficytu i osłabienia złotego. Podsumowując wszystko wskazuje na to, że złoty powinien być dobrą walutą przynajmniej w pierwszej połowie 2007 roku.
ROK 2007 – CZAS HOSSY CZY BESSY?
Jak widać z niniejszego raportu rok 2007 może być dla większości rynków niezły, chociaż z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że będzie gorszy niż 2006 choćby dlatego, że nastąpi spowolnienie gospodarki USA. Inwestorzy muszą teraz szczególną uwagę zwrócić na trzy elementy układanki. Po pierwsze trzeba obserwować rozwój sytuacji w USA, gdzie ciągle nie jest pewne, czy dojdzie do łagodnego spowolnienia (soft landing), czy do recesji. Uważamy, że będzie to zależało od rozwoju sytuacji na rynku nieruchomości, gdzie pęka balon spekulacyjny. Po drugie obserwować należy rynek walutowy. Jeśli dolar będzie tracił do innych walut systematycznie, ale w sposób „uporządkowany” (kilka procent w skali roku) to nie zagrozi gospodarce globalnej, a co za tym idzie i rynkom finansowym. Gdyby jednak nastąpiło gwałtowne osłabienie amerykańskiej waluty (nie można tego wykluczyć), na przykład o 10 procent w czasie paru miesięcy, to gospodarka globalna i rynki finansowe bardzo by ucierpiały. Trzecim elementem jest inflacja w USA, co łączy się też z ceną ropy. Wzrost inflacji w Stanach lub/i wzrost ceny ropy do poziomu powyżej 80 USD za baryłkę zaszkodziłby bardzo rynkom akcji i obligacji, ale pozwoliłby zarobić na funduszach związanych z sektorem energii. Tylko pozytywny rozwój sytuacji na wymienionych trzech polach gwarantuje sukces większości inwestycji. Gdyby jednak doszło do realizacji scenariusza niekorzystnego dla posiadaczy kapitału to zawsze pozostają jeszcze inwestycje w dobre fundusze hedżingowe, które potrafią zarabiać dla nas pieniądze w czasie bessy.
Raport przygotował zespół analityków i doradców finansowych Xelion w składzie:
Michał Glasenapp, Piotr Kuczyński, Michał Kurpiel, Jacek Pacholczyk, Piotr Szulec, Tomasz Rzeski
Dołącz do dyskusji: Hossa czy bessa - co nas czeka w 2007 roku