Dziennikarzom już dziękujemy!
Każdego roku, w porze egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie z pewnym zdziwieniem konstatuję, że ciągle zwiększa się liczba chętnych na studia dziennikarskie.
Startuje liczna grupa maturzystów – na studia licencjackie i dość sporo absolwentów różnych kierunków i uczelni – na uzupełniające studia magisterskie, przy czym bardzo wyraźnie zwiększa się liczba dziewcząt na dziennikarstwie. Do zawodu – jak twierdzą - ciągnie młodzież ciekawość świata i innych ludzi, możliwość bywania w sytuacjach niedostępnych dla zwykłych śmiertelników, towarzyszenie wydarzeniom niezwykłym. Wierzą, że jest to zawód, w którym cały czas człowiek się uczy, zarazem zawód żywy – widać jego rezultaty. Innych ciągnie do dziennikarstwa możliwość wpływania na świadomość, nastroje i opinie ludzi, możliwość krytyki negatywnych zjawisk, ale także pomagania wielu ludziom w konkretnych sprawach.
Idealistyczne podejście do zawodu zderza się dość szybko z praktyką redakcyjną. Zalatani i obarczeni nierzadko wieloma zleceniami dziennikarze nie piszą, ale produkują tematy, praktycznie taśmowo. W wielu redakcjach prasowych, ale także w radiu i telewizji, mamy do czynienia z tzw. dziennikarstwem „kelnerskim” (określenie ks. Kazimierza Sowy), czyli z przyjęciem zlecenia i szybkim, dość powierzchownym zrealizowaniem zadania. Zleceniodawcy zresztą na ogół nie oczekują jakiegoś specjalnego „smaku” przyniesionej „potrawy”; efektem jest pogarszający się poziom dziennikarskiej działalności. Odchodzą, z różnych powodów, doświadczeni dziennikarze, redakcje są pełne praktykantów i stażystów, zatrudnionych na różne umowy, byle koszty redakcyjne były jak najniższe. Obniżanie się poziomu twórczości dziennikarskiej (w niektórych przypadkach to nie jest nawet twórczość) powoduje, że coraz bardziej krytyczni są czytelnicy, którzy po prostu rezygnują z czytania prasy oraz korzystania z mediów audiowizualnych, które przestały ich interesować.
Nasi stażyści i praktykanci wchodzą do pracy redakcyjnej z marszu. Nie ma już, jak bywało drzewiej, że młodzież miała w redakcji opiekunów, mentorów, mistrzów. Był ktoś, kto wskazywał błędy, uczył jak pisać i mówić, jak ustawiać się do kamery. Efekty takiego zaniechania widać na każdym kroku.
W początkach lat 90. ub. wieku liczbę dziennikarzy w Polsce szacowano na ponad 11 tysięcy, 10 lat później pojawiała się liczba ponad dwukrotnie większa. Już jednak w obecnym wieku liczba ta zaczęła się zmniejszać, bowiem zaczęto likwidować tytuły prasowe, zwłaszcza gazety, nadto inne media dotknęła także polityka redukcji etatów. Kiedy w roku 1994, na pewnej konferencji we Wrocławiu, wieszczyłem przyszłe likwidacje, zwłaszcza gazet regionalnych, mówiąc, że w poszczególnych regionach Polski będzie ukazywał się jeden dziennik, góra – dwa, jeśli będą tam różni wydawcy, zakrzyczano mnie, a dwójka dziennikarzy jednej z wrocławskich gazet nawet próbowała ośmieszyć moje proroctwa.
A przecież nie były to słowa nieprzemyślane. Wynikały zarówno z obserwacji sytuacji na rynkach prasowych innych państw, jak też tego co działo się w Polsce i jakie były symptomy negatywnych zmian. Jaka jest dzisiaj sytuacja prasy codziennej w poszczególnych regionach Polski – wszyscy widzą. Zmniejszenie się liczby dzienników na polskim rynku prasowym dokonuje się głównie przez likwidację i połączenie tytułów (czasem połączenie jest de facto okresowym włączeniem – jak wkładki - likwidowanego tytułu do drugiego nadal istniejącego.
Policzyłem stan posiadania gazet regionalnych w czasie likwidacji RSW „P-K-R” i obecnie (nie wliczam nowopowstałych w tym czasie dzienników, bo z wielkiej liczby wypuszczanych na rynek ostały się tylko 4) i oto co mi z tego wyliczenia wyszło:
Z 16 dawnych regionalnych gazet partyjnych pozostało na rynku 12, ale od nowego roku będzie już tylko 11. Ukazują się wszystkie gazety „czytelnikowskie” (wywodzących się jeszcze z powojennej Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”), z tym, że wrocławskie „Słowo Polskie” do spółki z mocniejszą „Gazetą Wrocławską”. Z 14 gazet popołudniowych zostało już tylko 5. Po roku 1990 szybko przekształcały się w dzienniki poranne, zachowując jednak „popołudniówkowy” charakter. Nie mały szczęścia do nowych właścicieli, upadkom pomogły też niesnaski w spółdzielniach dziennikarskich, który przejęły te dzienniki itp. Łącznie więc znikło z rynku 15 gazet regionalnych.
Nowy rok zapowiada się niezbyt wesoło. Z trzech post-orklowskich gazet na Pomorzu Zachodnim ma powstać jeden tytuł, w Wielkopolsce znika już w grudniu „Gazeta Poznańska” (pozostanie tylko w winiecie nowego „Głosu Wielkopolskiego”), łączyć się mają ostatecznie dwie gazety w Białymstoku, wreszcie niemiecki wydawca być może połączy dwie swoje gazety w regionie bydgoskim. Szacujemy, że pracę może stracić 150 do 200 dziennikarzy.
Po dwa dzienniki ukazywać się będą w: Krakowie, Lublinie, Szczecinie, Rzeszowie (bo są tam konkurencyjni wydawcy) oraz w Łodzi (ze względu na różną klientelę obu ukazujących się tam dzienników Polskapresse i nienajgorsze efekty sprzedaży). Z 37 gazet o zasięgu regionalnym i wielkomiejskich (popołudniówki) na rynku pozostaje 23 i zapewne nie jest to jeszcze ostatni akt dramatu. Na rynku są bowiem dzienniki słabe, których wydawanie może jutro okazać się zupełnie nieopłacalne.
Upadek prasy regionalnej to utrata wielu miejsc pracy przez dziennikarzy, którzy w mniejszych miastach mają często problem ze znalezieniem innej roboty. Koledzy dziennikarze trafiają na różne dziwne stanowiska, zmieniają zawód, w miarę młodzi – emigrują za granicę.
Dziennikarze tracą pracę wręcz z godziny na godzinę i nie ma nikogo, kto by ich bronił. Nie ma odpowiedniej siły Syndykat Dziennikarzy Polskich, a Stowarzyszenia nie mają zarówno siły przebicia, jak i podstaw prawnych. Wydawcy mają swój związek, a dziennikarze są podzieleni, większość z nich nie należy zresztą do żadnej organizacji zawodowej. Proponowałem w roku 2000, aby wzorem „przedwojennym” powołać Związek Zawodowy Dziennikarzy, jako organizację, która byłaby partnerem dla właścicieli mediów. Podziały w środowisku nie pozwoliły na realizację tego pomysłu.
Wolność mediów to tak naprawdę wolność ich właścicieli. W każdej chwili mogą powiedzieć dziennikarzowi: panu już dziękujemy! Co musi się stać, aby środowisko dziennikarskie stworzyło silną reprezentację, walczącą o jego żywotne interesy?
P.S. Kiedyś pół żartem – pół serio – powiedziałem, że może w sytuacji, kiedy największymi wydawcami w Polsce są koncerny niemieckie, warto pokusić się choćby o stworzenie w naszym kraju zagranicznych oddziałów, np. Deutscher Journalisten – Verband, w którego władzach są m.in. dziennikarze koncernów obecnych w Polsce. Dzisiaj, kiedy związek ten bardzo mocno zajmuje się u siebie warunkami pracy i płacy dziennikarzy, może warto zapytać niemieckich związkowców o możliwość wsparcia polskich kolegów po fachu, pracujących dla Bauera, Springera, Bertelsmanna, Burdy, Vogla, czy grupy z Pasawy. Żartuję? Nie do końca.
Zapraszam do dyskusji na moim blogu!!!
Dołącz do dyskusji: Dziennikarzom już dziękujemy!