Maria Szabłowska: Piosenka jest częścią kultury
- Polska piosenka to synonim polskiej kultury. Żadna książka, żaden spektakl, żaden film nie ma tak ogromnej liczby odbiorców, jak może mieć polska muzyka, jeśli jest dobra - mówi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Maria Szabłowska, znana dziennikarka muzyczna.
W tym roku „Wideoteka Dorosłego Człowieka”, której współprowadzącą jest Maria Szabłowska, obchodzi jubileusz 10-lecia obecności na antenie Telewizji Polskiej. - Szczerze mówiąc, nie myślę „jubileuszowo”, ponieważ ta „Wideoteka”, która właśnie obchodzi 10-lecie, powstała jak gdyby z poprzedniego programu, „Dozwolone od lat 40-stu”. Ukazywał się on raz w miesiącu, czyli rzadko. Wtedy marzyliśmy o tym, żeby program nadawany był na żywo oraz częściej i to się spełniło. Nie miałam w ogóle świadomości, że to już 10 lat. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że to już tyle czasu i tylu gości, a tyle przecież jest jeszcze tematów do zrobienia. Tak więc nie oglądam się wstecz, choć „Wideoteka” z natury rzeczy jest programem, który patrzy wstecz - mówi Maria Szabłowska.
Szabłowska podkreśla misyjną wartość „Wideoteki Dorosłego Człowieka”: - Niektórzy uważają, że to nie jest program misyjny i to, że pokazujemy polską, czy światową piosenkę to co najwyżej popkultura, a nie kultura. Ja jednak jestem pewna, że piosenka jest częścią kultury; że polska piosenka to polska kultura, ponieważ żadna książka, żaden spektakl, żaden film nie ma tak ogromnej liczby odbiorców, jak może mieć piosenka, jeśli jest dobra. (…) Do tego trzeba podkreślić, że przypominamy też materiały z archiwum TVP; nie tylko piosenki, ale też różne programy realizowane przez telewizję, które w dawnych latach, być może, wcale nie wydawały się takie wartościowe, a teraz odgrzebując je odnajdujemy w tych archiwach fantastyczne rzeczy.
W chwili rozmowy z Marią Szabłowską nie było wiadomo, czy „Wideoteka Dorosłego Człowieka” ponownie znajdzie się w jesiennej ramówce na antenie TVP2. Szabłowska poinformowała nas, że „będzie o ten program walczyć”. Z kolei w środę od biura rzecznika TVP otrzymaliśmy informację, że jesienią „Wideotekę” będzie można oglądać tylko na antenie TVP Polonia (w piątki o godzinie 20.20 oraz powtórki w soboty).
Z dziennikarką rozmawialiśmy także o muzycznych talent show, które mają promować nowe gwiazdy na polskiej scenie. - Talent show stwarzają pewien problem, ponieważ preferują śpiewanie coverów. Spośród tych programów - a oglądam je nie tyle z musu, co z obowiązku zawodowego, ponieważ chcę wiedzieć, co się dzieje - za zdecydowanie najlepszy uważam polsatowski „Must be the Music” - mówi Szabłowska.
- Po pierwsze - świetne, znakomicie dobrane jury: Łozo, Kora, Sztaba, Zapendowska jako fachowcy, którym nic nie umknie. Po drugie - było tam najwięcej ludzi z własnymi rzeczami. Nie śpiewali po raz sześćdziesiąty czwarty „Love me tender”, „Małgośki”, czy czegoś w tym rodzaju, ale przychodzili z nowymi utworami. Co ciekawe i ważne, tu nasze radiowe preferencje zgodziły się z telewizyjnym show, gdyż zespół Enej już wytropiliśmy; mieli już płytę nagraną wcześniej u nas, w Jedynce - zauważa Maria Szabłowska.
Bardziej krytycznie dziennikarka mówi o programie „X Factor”, emitowanym w TVN.
- W „X Factorze” w skład jury wchodzili Kuba Wojewódzki, Maja Sablewska i Czesław Mozil - wolałabym jednak, by było tam więcej osób, które w większym stopniu zwracają uwagę na muzykę, ponieważ odniosłam, niestety, inne wrażenie. Owszem, uwagi dotyczące stroju są istotne, ale z tego wszystkiego, co powinien mieć artysta piosenkarz to akurat jest najmniej ważne - stwierdza Szabłowska.
Z Marią Szabłowską, dziennikarką muzyczną radiowej Jedynki oraz współprowadzącą program „Wideoteka Dorosłego Człowieka”, rozmawiamy o jubileuszu 10-lecia „Wideoteki”, polskim rynku muzycznym, telewizyjnych talent show, specyfice pracy w Polskim Radiu oraz o zaletach i wadach komercyjnych rozgłośni radiowych.
Krzysztof Lisowski: W tym roku program „Wideoteka Dorosłego Człowieka” obchodzi jubileusz 10-lecia obecności na antenie. Jak Pani podsumowuje te lata?
Maria Szabłowska, m.in. współprowadząca „Wideotekę Dorosłego Człowieka” oraz dziennikarka muzyczna radiowej Jedynki: Szczerze mówiąc, nie myślę „jubileuszowo”, ponieważ ta „Wideoteka”, która właśnie obchodzi 10-lecie, powstała jak gdyby z poprzedniego programu, „Dozwolone od lat 40-stu”, realizowanego na wybrzeżu, który ukazywał się raz w miesiącu, czyli rzadko. Wtedy marzyliśmy o tym, żeby program nadawany był na żywo oraz częściej i to się spełniło. Nie miałam w ogóle świadomości, że to już 10 lat. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że to już tyle czasu i tylu gości, a tyle przecież jest jeszcze tematów do zrobienia. Tak więc nie oglądam się wstecz, choć „Wideoteka” z natury rzeczy jest programem, który patrzy wstecz.
Czy nie ma Pani poczucia, że współczesna telewizja mimo wszystko trochę zaniedbuje kulturę? „Wideoteka” jako jedna z nielicznych pozycji zalicza się do programów przynajmniej częściowo misyjnych...
Cieszę się, że Pan tak to postrzega, bo nie wszyscy są tego zdania. Niektórzy uważają, że to nie jest program misyjny i to, że pokazujemy polską, czy światową piosenkę to co najwyżej popkultura, a nie kultura. Ja jednak jestem pewna, że piosenka jest częścią kultury; że polska piosenka to polska kultura, ponieważ żadna książka, żaden spektakl, żaden film nie ma tak ogromnej liczby odbiorców, jak może mieć piosenka, jeśli jest dobra. A kiedy jest ona bardzo dobra – a takich w historii polskiej i światowej piosenki jest bardzo wiele – to coś ze sobą niesie i absolutnie uważam, że to jest misja. Do tego trzeba podkreślić, że przypominamy też materiały z archiwum TVP; nie tylko piosenki, ale też różne programy realizowane przez telewizję, które w dawnych latach, być może, wcale nie wydawały się takie wartościowe, a teraz odgrzebując je odnajdujemy w tych archiwach fantastyczne rzeczy. Kiedy znajduję np. tercet Pokora – Kociniak – Łazuka śpiewający Beatlesow z polskim tekstem Młynarskiego to jest to jakiś cymes. Dla takich rzeczy warto robić ten program.
W jednym z wywiadów wyraziła Pani opinię, że współczesna polska muzyka ma niewiele wspólnego z tym, co działo się przed laty, że jest mniej ambitna…
Polega to na tym, że dawniej było tej muzyki zdecydowanie mniej, w związku z czym łatwiej było zauważyć coś wartościowego. Kiedy np. pojawił się Czesław Niemen od razu wiedziano, że to jest ktoś bardzo zdolny. Teraz tej produkcji jest ogromnie dużo i możliwości jej poznawania także się zwiększyły za sprawą np. internetu. Nieraz mam wrażenie, że ta muzyka mnie zalewa i pierwsze wrażenie jest takie, że w tej swojej masie zalewa nas, niestety, muzyka nie najwyższej jakości. Ale zawsze myślę, że tam, w tej szarej, z lekka mętnej wodzie, są może jakieś brylanty.
I co ostatnio odnalazła Pani w tej „szarej wodzie”?
Amy Winehouse. To był właśnie taki brylant. Odbiór jej śmierci przez moich słuchaczy w radiowej Jedynce jest niesamowity. Sądziłam, że ta muzyka niespecjalnie nadaje się dla słuchaczy Jedynki, że jest może troszeczkę w innym guście niż to, co najbardziej lubi słuchacz Programu 1 Polskiego Radia. O jej śmierci dowiedziałam się w sobotę wieczorem, a audycję miałam akurat nazajutrz, w niedzielę rano i, oczywiście, poświęciłam jej dużą część programu. Odzew był od ludzi nie tylko młodych, ale też osób po 60-tce, którzy słyszeli już wcześniej, że ona świetnie śpiewa. Po prostu, gdy pojawia się taki ktoś jak ona natychmiast wiemy, że jest to ktoś bardzo zdolny. Niestety – zbyt wrażliwy...
Jakie „brylanty” można byłoby wskazać w muzyce polskiej?
W ciągu ostatniego roku zrobiła na mnie wrażenie Monika Brodka; bardzo podoba mi się jej ostatnia płyta, „Granda”, uważam, że jest świetna. Monikę obserwuję od dawna, jeszcze od „Idola”; słychać było, że jest muzykalna, że jest zadziorna, że nie da łatwo sobą manipulować, co mi się bardzo podobało. Bo często jest tak, że ci młodzi ludzie, bardzo zdolni, wpadają w łapy różnych macherów od show-biznesu i tracą swoje atuty. Na nowej płycie Brodki słychać, że nikogo się tu nie słuchała i wszystko zrobiła jak chciała.
A wśród starszych artystów?
Z ostatnio wydanych albumów podoba mi się nowa płyta Grzegorza Turnaua. Także Ryszard Rynkowski nagrał teraz świetną płytę, gdzie na nowo, bardzo współcześnie, nagrał swoje stare kompozycje jeszcze z czasów VOX. Zawsze bardzo czekam na kolejną płytę Raz Dwa Trzy. Pamiętam debiut Adama Nowaka na FAMIE. Gdy pojawia się ktoś tak zdolny, to jednak chyba stosunkowo łatwo da się zauważyć... Zawsze czekam też na każdą nowa rzecz Kasi Nosowskiej; jest taką osobą, która robi swoje i nie przejmuje się. I, oczywiście, bardzo czekam na Edytę Bartosiewicz. - Nie jest tak, że nie ma zdolnych ludzi, absolutnie tak nie uważam.
Elżbieta Zapendowska mówi, że jest mnóstwo zdolnych ludzi, ale nie ma kompozycji i to jest problemem polskiej piosenki…
Tak, piosenki są problemem. Teraz przeważnie ci zdolni ludzie chcą pisać sobie sami, a nie zawsze mają warsztat. I – może wrzucę ten problem do ogródka Eli [śmiech] – problem trochę stwarzają te wszystkie talent show, ponieważ preferują tam śpiewanie coverów. Spośród tych programów – a oglądam je nie tyle z musu, co z obowiązku zawodowego, ponieważ chcę wiedzieć, co się dzieje – za zdecydowanie najlepszy uważam polsatowski „Must be the Music”.
Dlaczego?
Po pierwsze – świetne, znakomicie dobrane jury: Łozo, Kora, Sztaba, Zapendowska jako fachowcy, którym nic nie umknie. Po drugie – było tam najwięcej ludzi z własnymi rzeczami. Nie śpiewali po raz sześćdziesiąty czwarty „Love me tender”, „Małgośki”, czy czegoś w tym rodzaju, ale przychodzili z nowymi utworami. Co ciekawe i ważne, tu nasze radiowe preferencje zgodziły się z telewizyjnym show, gdyż zespół Enej już wytropiliśmy; mieli już płytę nagraną wcześniej u nas, w Jedynce.
Co Pani sądzi o pozostałych programach? Mam na myśli np. „X-Factor”?
Było kilka interesujących osób. Żeby nie zagłębiać się już w te gremia jurorskie podsumuję tylko, że w programie polsatowskim znakomite było to, że z jednej strony był młody, zdolny, inteligentny wokalista, z drugiej strony osoba, która bardzo dużo wie o show-biznesie oraz dwoje zawodowców. W „X Factorze” w skład jury wchodzili Kuba Wojewódzki, Maja Sablewska i Czesław Mozil – wolałabym jednak, by było tam więcej osób, które w większym stopniu zwracają uwagę na muzykę, ponieważ odniosłam, niestety, inne wrażenie. Owszem, uwagi dotyczące stroju są istotne, ale z tego wszystkiego, co powinien mieć artysta, piosenkarz to akurat jest najmniej ważne.
Co Pani zrobiłaby, gdyby dostała propozycję bycia w jury takiego programu?
Ostatnio często ludzie zadają mi takie pytanie [śmiech]. - To jest bardzo odpowiedzialne. Co roku jestem np. w komisji Eurowizji. Otrzymujemy kilkaset nagrań, mamy bardzo mało czasu, żeby to wszystko przesłuchać i zawsze przygniata mnie ciężar odpowiedzialności, myśl, że może kogoś przegapiłam w tym pośpiechu, umknął mi jakiś talent... - Byłam kiedyś jurorem w takim śmiesznym programie realizowanym w Jedynce, „Rodzina jak z nut”, wraz z Jarosławem Kretem i Justyną Steczkowską. Z nas trojga tylko Justyna miała zawodowe pojęcie o muzyce. Jednak potrzeba tu kogoś, kto uczył się muzyki. Ja nie mam wykształcenia muzycznego, muzyką zajmuję tylko z miłości.
Z programem 1 Polskiego Radia jest Pani związana od lat...
Całe życie.
...jest Pani radiowcem z krwi i kości. Jak to jest, że Jedynka zachowała swój kształt prawie niezmieniony od kilkudziesięciu lat i wciąż jest radiem misyjnym, na dodatek jest w czołówce, jeśli chodzi o słuchalność?
Może ludzie, po prostu, chcą takiego radia? [śmiech] Obecny czas jest nieporównywalny z okresem, kiedy nie było konkurencji, ale, z drugiej strony, konkurencja też jest dobra, bo trzeba się z nią liczyć. My także jesteśmy rozliczani ze słupków słuchalności. Wiele też zależy od szefa, a szefowie się zmieniają. Jedni stawiają na misję, inni w większym stopniu na słuchalność. Ale Jedynka została pomyślana jako program, w którym jest w zasadzie wszystko; i polityka, i muzyka poważna, i muzyka rozrywkowa, są audycje autorskie.
Ma Pani jakieś plany związane z nowymi audycjami w jesiennej ramówce radiowej Jedynki?
Jesienna ramówka nie została jeszcze ustalona. Od kilku lat mam program „Leniwa niedziela”, nadawany od 10.00 do 12.00, zaraz po Mszy. To dosyć trudne miejsce na antenie, bo msza ma bardzo dużą słuchalność i potem trudno jest słuchacza utrzymać, ponieważ naturalną koleją rzeczy po wysłuchaniu Mszy ludzie np. wychodzą z domu.
A dziennikarskie marzenia? Program radiowy, który chciałaby Pani zrealizować?
Zawsze mówię, że chciałabym przeprowadzić wywiad z Paulem McCartneyem. Mam nadzieję, że kiedyś się to uda, może McCartney w końcu przyjedzie do Polski.
Z tych wielu lat doświadczenia, co Pani wspomina najlepiej, a co negatywnie?
Wiele było takich wyjątkowych sytuacji. W latach 80. prowadziłam „Muzykę nocą” i kiedyś zadzwonili do nas do radia tacy stali słuchacze; powiedzieli nam, że zostali wyrzuceni z domu. Byłam wtedy w radio sama z realizatorem i dziewczyną, która odbiera telefony, zapytałam, czemu zadzwonili do nas, a nie na milicję, czy do jakiejś rady narodowej – a ta dziewczyna odpowiedziała, że mają do nas zaufanie i do nas zwracają się w pierwszej kolejności po radę. Mało, że zadzwonili, to jeszcze przyjechali do nas z małym dzieckiem. Wtedy poczułam, jaka może być siła tego sitka; ja siedzę i coś mówię, a ludzie uważają, że ja tak wiele mogę. A ja przecież nic nie mogłam. Potem jakoś im się pomogło, przez inne redakcje radiowe.
Pamiętam też jak kilka lat temu był w audycji na żywo Maciej Maleńczuk. Rozmowa zeszła na jego debiut w radio, który miał miejsce w mojej audycji, „Muzyka nocą” nadawanej od 12.00 do 3.00. Było to wtedy, kiedy grał jeszcze na ulicy; Mariusz Marx, wówczas jeszcze nikomu nie znany, zrobił z nim taką rozmowę, reportaż i zaproponował mi ten materiał. Przesłuchałam, była to świetna audycja, w której Maleńczuk grał na gitarze i opowiadał dlaczego śpiewa na ulicy, więc puściłam ją na antenie. I kiedy po latach gościł w moim programie, zapytałam, czy wie, że debiutował tu, w radio. Nie wiedział o tym, ale to sprowokowało jego wspomnienia z tamtych lat, w których wspominał przyjaciół z tego okresu m.in. swego kolegę, którego nie widział od lat i nie wiedział, co się z nim dzieje. Tymczasem ten jego kolega słuchał akurat wtedy radia i zadzwonił. Było to niezwykłe, że w taki sposób nawiązali ponownie kontakt. Na tym polega potęga radia.
Będąc związaną z mediami publicznymi jak, jako ekspert, ocenia Pani ich obecną sytuację w Polsce?
Wydaje mi się, że media publiczne niepotrzebnie zapędzają się w wyścigi z komercją. Tak jakby nie doceniały swojej siły. Siła mediów publicznych powinna płynąć nie z tego, że jest playlista zawężona do 200 numerów, którą w kółko się nadaje, lecz z tego, że mamy o wiele szerszą paletę np. właśnie muzyczną. Że mamy wielu znakomitych ludzi z doświadczeniem i nazwiskiem i nie musimy ścigać się za wszelką cenę. Po zmianie ustroju było wiele takich momentów, kiedy wyścig z komercją był w mediach publicznych postawiony ponad wszystko – ponad misję, ponad czerpanie z fantastycznych archiwów. Ile razy przeglądam archiwum, i radiowe i telewizyjne, myślę sobie, że gdyby takimi materiałami dysponował np. TVN, czy Radio Zet to bez przerwy podkreślaliby to. A my się jakby tego wstydzimy; dlatego, że to wszystko jest z PRL. Ale przecież nie można powiedzieć, że wszystko w PRL było złe. To, że PRL się skończył w dużym stopniu zawdzięczamy też kulturze, tamtej twórczości, nawet z takiego banalnego poletka jak muzyka. Kiedy został zrealizowany film Beats of freedom, który każdemu polecam, widać jaki tam był ferment, o co im chodziło. Nie chcę uprawiać tu kombatanctwa, ale był to też jakiś rodzaj walki. Nie można się wstydzić swojego dorobku tylko dlatego, że ten dorobek przypadł na czasy PRL. Powstawały wtedy rzeczy świetne i trzeba je pokazywać.
Uważa Pani, że to się teraz zmienia?
Mówi się obecnie o misji. W tym momencie jeszcze tego nie widzę, ale mam nadzieję, że to się zmieni. Nie jestem za taką misją, gdzie zasiadają do programu 4 osoby i przez 4 godziny bardzo hermetycznym językiem opowiadają o czymś, co oglądają 4 osoby w całej Polsce. Z tym jest tak jak ze wszystkim: trzeba umieć robić komercję i trzeba umieć robić misję. Trzeba też wiedzieć, w jakim się jest czasie i umieć do niego przystosować. Jest bardzo wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia w taki sposób, by ludzie to zrozumieli. Moim zdaniem jest to do zrealizowania.
Jako ekspert od muzyki, czy jest Pani zadowolona z nowelizacji ustawy, która zmusza nadawców do emitowania większej niż dotychczas liczby utworów w języku polskim w dzień?
Jestem za tym. Do tej pory muzyka polska nadawana była przede wszystkim w nocy – jak to Wojtek Młynarski mówił: „jestem artystą od 3 do 5”. - Przed laty, wspólnie z Jackiem Cyganem i Pawłem Sztompke, wymyśliliśmy w Jedynce akcję „Maj Polskiej Piosenki”, w ramach której przez cały maj, kilka lat z rzędu, graliśmy tylko po polsku, 24 godziny na dobę. Wiele osób było za tym, były też, oczywiście, głosy przeciwne, potem to jakoś umarło. Tak jak już wspomniałam na początku naszej rozmowy, uważam, że polska piosenka to polska kultura, trzeba tylko umiejętnie dobierać utwory, aby totalnego chłamu na antenę mediów publicznych nie wpuszczać. Ale jestem absolutnie za nowelizacją tej ustawy, która wspiera polską piosenkę. Moja przyjaciółka mieszkająca we Francji powiedziała mi, że kiedy jest we Francji i słucha radia, wie, że jest we Francji, a kiedy jest w Polsce włączając radio zastanawia się, czy jest w Anglii, Stanach, czy jeszcze gdzieś indziej i pyta mnie, gdzie tu są te polskie piosenki. - I tak było rzeczywiście, że w dzień tych piosenek było mało.
Francja jest rzeczywiście podawana jako wzór, jeśli chodzi o promowanie na antenie radiowej rodzimej twórczości muzycznej…
Tak, Francja ma coś, co nosi nazwę „Biuro Eksportu Piosenki Francuskiej” i szef tego biura jest w randze ministra. Tyle, że oni mają niesamowity dorobek i takie gwiazdy jak Piaf, Yves Montand, czy Serge Gainsbourg, więc robią na tym jeszcze interesy. My, z racji języka, czegoś takiego nie moglibyśmy u siebie mieć. Ale bardzo bym chciała, żeby bardziej pochylić się nad polską piosenką, nad tym dorobkiem.
Słucha Pani rozgłośni komercyjnych?
Tak. Słucham Radia TOK FM, ponieważ jest to radio mówione. Stacji komercyjnych słucham też pod kątem nadawanej tam muzyki.
I co się Pani tam podoba, a co nie?
Kiedy swego czasu miałam problemy w radio publicznym, nie ukrywam, że rozmawiałam o pracy też z rozgłośniami komercyjnymi. Myślę jednak, że nie mogłabym pracować w radiu komercyjnym, ponieważ człowiek zredukowany jest tam do takiej „zegarynki”, czas w którym może mówić jest ściśle określony, co do sekundy. Nie to, że nie umiałabym się podporządkować; to nie jest żadną sztuką, ale po prostu takie radio nie podoba mi się, nie odpowiada mi.
Jak Pani podoba się muzyka nadawana w rozgłośniach komercyjnych?
Pewne rzeczy podobają mi się, inne nie. To, co mi się nie podoba to ta powtarzalność. Zwykły słuchacz być może inaczej to odbiera niż człowiek z branży. Ja, jako człowiek z branży, znam te piosenki, mam przy tym taki nawyk, że podczas nadawania jakiegoś utworu zwracam uwagę na godzinę, w której jest nadawany i wiem już, że to kółko się przekręci i znów będzie to samo. Ta powtarzalność jest, w moim odczuciu, nieznośna. Oczywiście oni mają badania, które mówią, że tak ma być – czego najlepszym dowodem, że RMF i Zetka są od lat na czele – więc chyba to głównie dzięki tej muzyce. Też kiedyś robiliśmy takie badania piosenek podobnie jak firmy komercyjne. Było to okropne, ponieważ badany człowiek słucha jakiegoś krótkiego fragmentu, tych fragmentów ma bardzo dużo do przesłuchania i dodatkowo przy każdej piosence musi odpowiedzieć na kilka pytań; czy się podoba, czy nie; czy słuchałby tego rano, czy wieczorem. W takim badaniu piosence nie daje się w ogóle szansy. Jako że Jedynka gra wszystko, do tych badań powrzucaliśmy coś z każdej półki i przykładowo w tych badaniach bardzo źle wypadły piosenki Kabaretu Starszych Panów; nie miały one tu szansy zaistnieć, bo każda niesie jakąś treść, która się rozwija, a na końcu zostaje spointowana, podczas gdy badanie przeznacza dla piosenki np. 15 sekund.
Chciałbym teraz zapytać o relacje na linii media – gwiazdy. Nie ma Pani poczucia, że polskie media czasami nie potrafią docenić tych największych polskich talentów? Przykłady można by mnożyć: Edyta Górniak, Ewa Demarczyk czy Violetta Villas?
To prawda. Te naprawdę wielkie gwiazdy polskiej piosenki mają wielkie kłopoty, ale też i tak często bywa na świecie. Myślę o tym z wielkim żalem, że Violetta Villas już nie śpiewa. – Villas to mogła być wielka, światowa gwiazda, ale tak się nie stało. Także dlatego, ponieważ była stąd - wróciła do Polski, kiedy zachorowała jej matka, a potem nie otrzymała paszportu i nie mogła już wrócić do Stanów. A tam trzeba być w tym momencie, kiedy oni cię chcą, a nie za rok. Przykre jest, że Ewa Demarczyk nie pojawiła się w Opolu na poświęconym jej koncercie. Zbigniew Wodecki, który grał kiedyś w zespole Demarczyk, opowiadał, że kiedy Ewa była na Kubie i śpiewała Wiersze Baczyńskiego, Kubańczycy, którzy ani nie wiedzieli nic o Baczyńskim, ani nie wiedzieli nic o jakimś Powstaniu Warszawskim, nie rozumieli ani słowa, mieli w oczach łzy – taką miała siłę interpretacji. To są jednak niesamowite indywidualności. Pamiętam jak jeszcze Czesław Niemen, z którym byłam w bardzo dobrym kontakcie, też miał takie poczucie, że ludzie go nie doceniają, że nikt nie chce grać jego nowych płyt. Właściwie straszne jest to, że doceni się kogoś dopiero kiedy ta osoba umrze; wtedy dopiero zauważamy: taki talent, a my nie poświęcaliśmy mu uwagi.
Z czego to wynika?
Wydaje mi się, że nie można tak wielkich gwiazd traktować jak szarych obywateli, że one powinny jednak dostawać coś więcej od władz, czy nawet od ministra kultury, nie można zostawiać ich samymi sobie, kiedy są np. rozgoryczeni, bo nikt się nimi nie interesuje i ich nie wspiera. - Takie osoby to są skarby, na które powinno się chuchać, może należy stworzyć jakąś fundację pomocy gwiazdom. Mamy też w naszej naturze polskiej coś w rodzaju „bij mistrza”: gdy ktoś jest już wielka gwiazdą, należy mu dołożyć. Może wynika to trochę z zazdrości? - Marek Sierocki opowiadał mi, że będąc kiedyś we Włoszech czekał w restauracji, w której miał pojawić się Adriano Celentano. Po pewnym czasie usłyszał dochodzące z pierwszej sali owacje, podszedł tam i zobaczył, że Celentano wszedł, a wszyscy ludzie znajdujący się akurat w tym miejscu wstali, bili brawo, gratulowali. Spróbujmy teraz przełożyć sobie to na nasze realia i wyobraźmy sobie, że Krzysztof Krawczyk wchodzi w Polsce do restauracji, ludzie zaczną szeptać do siebie: „ale gruby”. Taka jest prawda, a przecież Krzysztof Krawczyk to jest taki nasz Celentano. To jest chyba nasza natura.
Może wynika to też z tego, że dziś o muzyce często piszą osoby przypadkowe. 20 lat temu recenzje muzyczne pisane były przez wybitnych dziennikarzy, którzy uchodzili za ekspertów w środowisku muzycznym…
Ogólnie można chyba powiedzieć, że dziennikarstwo staje się coraz płytsze. Czasami czytając jakąś recenzję, mam wrażenie, że piszący nie słuchał wcale tej płyty, którą recenzuje. Można to tłumaczyć tym, że tak wiele jest tego wszystkiego teraz, że może dlatego słucha się też po łebkach. Uważam jednak, że jeśli chcemy recenzować płytę, powinniśmy robić to rzetelnie. Przesłuchanie płyty również wymaga poświęcenia czasu, bo ktoś poświęcił sporo swego czasu, wrażliwości i energii, aby stworzyć tę płytę. Mam wrażenie, że wiele omówień robionych jest nierzetelnie.
Kogo wskazałaby Pani jako prawdziwych dziennikarzy muzycznych, wśród tych, którzy obecnie pracują w mediach?
Zawsze czytam Piotra Metza, który poleca płyty we „Wprost”, i jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Czytam Roberta Sankowskiego, znakomicie pisze Daniel Wyszogrodzki. - Są to ludzie, którzy o muzyce piszą od dawna. Wszyscy oni kochają muzykę, a to znaczy, że robią to, co ich interesuje; kiedy ukazuje się płyta – nie mogą się jej doczekać, słuchają jej i z tego coś wynika. Podkreślam to, ponieważ chyba wielu jest wśród dziennikarzy muzycznych ludzi z doskoku, z przypadku...
Pani też zajęła się dziennikarstwem muzycznym z fascynacji muzyką?
Nie, z przypadku [śmiech]. - Studiowałam arabistykę i miałam zamiar być arabistką. Przypadkowo zdarzyło się tak, że zaprosiła mnie do radia, jako gościa, Sylwia Sokorska która była ze mną na roku w Instytucie Orientalistyki. Prowadziła w rozgłośni harcerskiej magazyn „Nie tylko dla dziewcząt” i chciała, bym powiedziała parę słów o arabistyce, która była wówczas mało znanym kierunkiem. Audycję muzycznie oprawiał Witold Pograniczny, mój późniejszy szef, a ówczesnym narzeczonym Sylwii, jeszcze wtedy nie mężem, był Andrzej Korzyński, szef Młodzieżowego Studia „Rytm”, które mieściło się w Jedynce. Rozmowę ze mną przeprowadzał Tadeusz Sznuk, co było dla mnie czymś niesamowitym, bo wcześniej słuchałam go w radio. Po tej audycji Andrzej Korzyński zaproponował bym przyszła na próbę do Studia „Rytm”, ponieważ mam dobry głos. Mówił, że brakuje mu kobiecego głosu, a ja w dodatku znam angielski, co przydałoby się przy tłumaczeniu tytułów i tekstów piosenek. Wydawało mi się to tak abstrakcyjne i niemożliwe, że w końcu nie poszłam tam. Przełamałam się dopiero po paru tygodniach, gdy koleżanka zapytała, czemu tam nie idę, przecież oni tam na mnie czekają. No i poszłam. A arabistyka poszła w kąt.
Ale muzyka już w tamtym czasie była Pani fascynacją?
Oczywiście! Z wypiekami czekałam na płyty Elvisa Presleya, Stonesów, Beatlesów. - Mieliśmy taki klub, który założyli Wojtek Mann i Andrzej Olechowski na Nowym Świecie; byli na tyle przebojowi, że uzyskali na to zgodę od jakiejś rady narodowej. Dzięki temu mogliśmy wymieniać się płytami. Mann napisał w swej książce, że kto w tamtych czasach miał płytę, mógł pracować w radio. [śmiech] Ale to prawda, że radio też przez długi czas nie miało płyt zachodnich.
Na czyje płyty obecnie czeka Pani z wypiekami na twarzy?
Bardzo czekałam na płytę Maleńczuka z piosenkami Wysockiego, którą już otrzymaliśmy. Byłam ciekawa, w jaki sposób on to zrobi. Od strony muzycznej jest to znakomite, napisał jednak zupełnie nowe teksty. Nie mogę się przyczepić, ponieważ taki był jego zamiar; przecież zatytułował płytę Wysocki Maleńczuka. Ale niektóre z tych piosenek wolę w wersji Młynarskiego, a najchętniej – Wysockiego. Natomiast samo to, że nagrał taką płytę jest czymś fantastycznym, ponieważ właśnie o to chodzi, aby tak robić.
O rozmówcy
Maria Szbłowska to jedna z najbardziej znanych polskich dziennikarek muzycznych. Absolwentka arabistyki oraz podyplomowego studium dziennikarskiego na Uniwersytecie Warszawskim. W 1970 roku trafiła do Polskiego Radia, gdzie pracowała w „Studio Rytm”, prowadząc i redagując audycje muzyczne. W 1973 roku rozpoczęła pracę w audycji publicystycznej „Muzyka i Aktualności”. W połowie lat 80. była autorką i prezenterką nadawanego na żywo bloku „Muzyka nocą”, potem „Magazynu Muzycznego Rytm”, „Muzycznego Przewodnika Towarzyskiego” i „Muzycznej Jedynki”. W Polskim Radiu pracuje, z przerwą w latach 2007-2009, do dziś. Do TVP trafiła na krótko jeszcze pod koniec lat 70., potem, w połowie lat 80., była jedną z prezenterek „Studia Lato” i magazynu muzycznego „Stare, nowe i najnowsze”. W latach 90. prowadziła z Jackiem Żakowskim program „Kawa czy herbata”. W połowie lat 90. rozpoczęła współpracę z Krzysztofem Szewczykiem. Najpierw redagowali razem i prowadzili program „Dozwolone od lat 40”, z którego narodziła się „Wideoteka Dorosłego Człowieka”.
Dołącz do dyskusji: Maria Szabłowska: Piosenka jest częścią kultury